wtorek, 4 października 2016

MARILLION - "F.E.A.R. (Fuck Everyone And Run)" - (2016) -







MARILLION
"F.E.A.R. (Fuck Everyone And Run)" 
(INTACT RECORDS)
***1/2




Ambitnie przedstawia się najnowsze dzieło Marillion. Rozśpiewane niemal o wszystkim, co nurtuje człowieka w obecnym świecie. W otwierającym "El Dorado" traktując o problemach związanych z migracją, w "Living in FEAR" słyszymy głos pragnący pokoju i zdemontowania broni, z kolei najdłuższy na albumie "The Leavers" niekoniecznie pochwala ciągłe życie w rozjazdach, a nieco krótsza suita "The New Kings" uderza we wszech korporacje, w ich wyzysk, pazerność, ukazując dysproporcje pomiędzy rządzącym bogactwem, a poddaną mu biedą. Jedynie 7-minutowy "White Paper" stanowi za przystanek, snując refleksje nad przemijaniem. Szkoda tylko, że z samymi do nich melodiami bywa różnie. Chociaż czasy trwania poszczególnych kompozycji wydają się być jak najbardziej słuszne. Trzy pełnowymiarowe (17- i 19 minutowe) suity, do tego dwie wcale nie tak krótkie piosenki (6-7 minutowe), plus niespełna 2-minutowa albumowa coda.
Muzycy Marillion jak zdążyłem się zorientować są zachwyceni swym najnowszym dzieckiem, czyniąc w ustnych deklaracjach "F.E.A.R." ich najlepszą płytą od dwudziestu lat. Czyżby aż tak? A ja nie zamieniłbym się za nic na wydaną blisko dekadę temu "Marbles". Artyści jednak inaczej postrzegają sztukę, niż my zwykli odbiorcy. Jeśli przyjąć nawet do serca słowa Hoggy'ego, Rothery'ego i reszty kompani, to ja osobiście z nutką nostalgii wspominam takie "Afraid Of Sunlight", gdy wielu narzekało, iż to ogólne nudy na pudy. Dla mnie tamtejsi Marillion nie tylko idealnie celowali w nastrój, ale pozostawiali jeszcze piękne melodie. W dodatku Steve Rothery nie bał się dłuższych gitarowych solówek. I to takich, że aż tchu brakowało. Na "F.E.A.R." ostały się już tylko strzępy tamtych dokonań, chociaż przy "The Leavers" zagościł na mej twarzy promienny uśmiech. Faktycznie końcówka kompozycji przecudowna. Podobnie jak całościowo najładniejsza suita "The New Kings". Przynajmniej dla tych dwóch pełnych rozmachu kompozycji warto zainstalować w odsłuchowym pokoju klęczki. No, i jeszcze dla romantycznego "White Paper". Kto wie, być może za jakiś czas właśnie to nagranie wyrośnie na albumowy No.1. Do tego warto docenić również pełen rozmachu "The Gold" z suity "El Dorado". Reszty zaś polecam posłuchać z należytą uwagą, w skupieniu, z przyjemnością - wszak to, bądź co bądź, Marillion. Śmiem jednak twierdzić, iż pomimo zauważalnego (na szczęście!) medialnego szumu wokół albumu, nie jest to dzieło aż tak doskonałe, jak "Marbles" czy "Brave". Brakuje mi więcej Rothery'ego, jak też klawiszowych szaleństw Kelly'ego. Być może zbyt wiele wymagam, nie przeczę. Zauważam pomimo tego wspaniałą grę całego kolektywu, jak też pełen namiętności i uduchowienia śpiew Hoggy'iego. Choć to na szczęście reguła.
Polecam płytę zakupić, a później słuchać i jeszcze raz słuchać. W przyszłym zaś roku stawić się na 3-dniowym Marillion Weekend w Łodzi. I zabrać ze sobą nitroglicerynkę, by po wszystkim serce dowieźć do domu w całości.
Może i dobrze, że "F.E.A.R." nie okazało się dziełem nad dziełami, dzięki temu z niecierpliwością mogę takowego wypatrywać w nadchodzącej przyszłości. Przynajmniej jest po co żyć.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"