BLACK STAR RIDERS - "All Hell Breaks Loose" - (NUCLEAR BLAST) -
Black Star Riders, to w zasadzie dzisiejsze Thin Lizzy (aż 4/5 składu!), lecz pod nową nazwą. Za co czapki z głów. Mam ogromny szacunek dla Scotta Gorhama i jego kolegów, że postanowili obronić się samą muzyką, nie nazwą. I bardzo dobrze. Jestem dość tolerancyjny i rzadko czepiam się jakiejkolwiek zasłużonej marce, w której pojawia się jakiś mniej uznany następca, jak niegdyś Steve Hogarth w Marillion, czy inni poza Ozzy'ym wokaliści w Black Sabbath, bądź Paul Rodgers wraz z Queen, choć jak wiemy nie "w Queen" - co często się źle interpretuje!, i tak dalej ... Bywają jednak przypadki mało wysmakowane, jak usilne przywoływanie legendy, by wycisnąć ostatni grosz z naiwnego fana (vide współczesne reanimacje T.Rex, Canned Heat, The Animals, E.L.O.Part 2, i tym podobne). Dlatego, Black Star Riders postawili sprawę uczciwie , na zasadzie; gramy w duchu Thin Lizzy, bowiem po części nimi gdzieś tam jesteśmy, ale od serca nazwa ta, tylko przysługuje nieżyjącemu od ponad ćwierć wieku Philowi Lynnotowi. Niekwestionowanemu liderowi, z zastrzeżonym numerem na koszulce, mówiąc językiem piłkarskim. Ktoś powie, no dobrze, ale przecież do niedawna ten skład występował jako Thin Lizzy. Tak, to prawda, Scott Gorham ma prawa do nazwy i grając na koncertach klasyki zespołu, chętnie się nią posługiwał, co nie do końca zresztą przypadło mi do gustu, mimo tego nie przekroczył progu utraty dobrego smaku, serwując premierowy repertuar już jednak pod nowym zespołowym szyldem. Wtajemniczeni i tak od razu będą wiedzieli o co chodzi, stawiając tę płytę na półce obok skarbów pokroju: "Bad Reputation", "Johnny The Fox" czy "Jailbreak". Przy czym, ta nie znajdzie się raczej u przypadkowego odbiorcy, dla którego Thin Lizzy to tylko "Whiskey In The Jar", no i może ewentualnie jeszcze "The Boys Are Back In Town".
Nie mam tu zresztą najmniejszej ochoty porównywać aktualnej twórczości Blek Rajdersów z dawnymi dokonaniami Thin Lizzy. Bo i głosu Phila Lynnota nie da się porównać z całkiem nieźle imitującym go Ricky'im Warwickiem (niegdyś gardła The Almighty, a także męża Vanessy Warwick - ex-metalowej piękności MTV), a także przywołać ducha lat 70-tych, jeszcze nikomu ostatnio się nie udało tym bardziej. Nawet na niezłej "trzynastce" (w 3/4-tych oryginalnego składu) Black Sabbath'om, czy na niemal genialnym "Now What?!" - należycie nawróconym Deep Purple. Cieszmy się może zatem bardziej z dobrego grania w dawnym duchu (zamiast usilnie coś przywracać), jakiemu swobodnie i bez stresu hołdują Black Star Riders, gdyż cieszą serce fana, takie utwory jak: "Bound For Glory", "Hoodoo Voodoo" - oba absolutnie najwyższej próby, czy przepiękny folkujący temat "Kingdom Of The Lost", którego pozazdrościć mogliby im nawet panowie z Big Country, ale i The Pogues myślę, że również.
I choć te trzy kompozycje zdecydowanie przodują na tej suma sumarum uroczej płycie, to cała reszta także pozostawia dobre wrażenie.
Ciekawa i przyzwoita płyta. Zdecydowanie oparta na korzeniach genialnego przecież zespołu, z jak najbardziej kompetentnymi muzykami w składzie, uprawiającymi taki oto rodzaj sztuki, lecz na pewno nie jest to kompozycyjnie rzecz choćby w połowie tak dobra jak dawne Thin Lizzy - co uczciwie i koniecznie należy podkreślić.
P.S. Produkcją zajął się niezmordowany Kevin Shirley (Journey, Iron Maiden, Joe Bonamassa, Black Country Communion, ...)
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)