Kiedy już zwinęliśmy żagle i pomału do domu, Mariusz przed budynkiem wypatrzył speca od sportu, utytułowanego w tej dziedzinie dziennikarza Krzysztofa Ratajczaka, no i panowie chwilkę pogadali, aż znienacka Mariusz wplątał mnie w dialog przedstawiając Pana Krzysztofa jako wielbiciela Kolejorza. Oczywiście wiem i nie ukrywałem, lecz po czymś takim nie mogłem nie wykrztusić swego przywiązania do barw Zielonych. No i, zaczęło się. A o tym, jak kiedyś Warta, a jak teraz, aż zeszliśmy na pozawarciany hokej na lodzie. Okazało się, że z Panem Krzysztofem doskonale pamiętamy mistrzostwa świata Dywizji A, kiedy Polska odpadła z niej po decydującym meczu z RFN. Wystarczył nam wówczas remis, niestety straciliśmy gola na dwadzieścia jeden sekund przed końcowym tyfonem. Ryczałem. Jako dziecku zawalił się wtedy świat. Ale wracając do wiedzy... W opowieści o tamtym meczu dochodzę do momentu, kiedy nareszcie próbuję zaakcentować owe dramatyczne dwadzieścia jeden sekund przed, kładąc na nie odpowiedni ciężar: "... i na dwadzieścia....", a tu Pan Krzysztof wnet dorzuca: "... jeden sekund....". Karwa kawka, pamięta, on też to oglądał i zdaje się podobnie przeżywał. Po czym Pan Dziennikarz, przez duże "Dz", wymienił z rękawa całą trójkę atakujących, z Jobczykiem na czele, kiedy poszło w temacie wygranego z ZSRR 6:4. I także, jak ja, 'łajza' pamiętał, że był to akurat nietransmitowany w telewizji mecz. Jeden jedyny. Wszystkie z ruskimi zawsze szły na żywo, a ten jakby wyczuli i poszło jedynie z odtworzenia. Ależ to była sensacja. Ograliśmy w Katowicach sowietów sześć cztery. Nigdy nie zapomnę. Komentował bodaj Stefan Rzeszot - no bo, któż by inny. To nic, że następnego dnia oberwaliśmy od Czechosłowacji zero dwanaście. Cios po triumfie. Rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty szósty. Smarkacz byłem, może dlatego tak dobrze pamiętam. Dzieciństwo najpiękniejsze. Reasumując, nie szło Pana Krzysztofa zaskoczyć, wiedział wszystko i lubił się tą wiedzą pochwalić. Nie dziwię mu się, trzeba się chwalić. I tu muszę się dorzucić, otóż kiedyś otrzymałem od anonimowego Słuchacza sms, w treści mało przyjemny, powiedziałbym nawet: zajadły. Miał chłopina ochotę mi dokopać, bo pewnie trudno było mu w moją wiedzę uwierzyć, a może gryzły go inne kompleksy. Jegomość napisał, bym przestał czytać z kartki, bo tak to każdy potrafiłby poprowadzić audycje. Z ciemności złośliwości konarów wyszedł komplement, o jakim gostek nawet nie miał pojęcia. Poprzez hejt uwypuklił jednak moje atuty, bo ja na kartkach pozapisywane miałem jedynie potrzebne tytuły oraz czasy piosenek, co akurat przydaje się, by wszystko profesjonalnie podopinać. Taka więc jedna z kartek historii mego radiowania. Widzicie Szanowni Państwo, nie zawsze bywa łatwo. Inna też sprawa, nie zawsze warto i trzeba być najlepszym. W konsekwencjach grozi brakiem akceptacji, niekiedy również w zazdrosnym środowisku. Ale trzeba robić swoje i oddzielać ziarno od plew. Bo tak jeszcze na koniec wracając do Pana Krzysztofa Ratajczaka, ja na przykład bardzo cenię jego wiedzę, cenię i szanuję, ale kto wie, być może u jakiegoś narybku jest on obiektem nieczystych zazdrości. Nie brakuje wszak żółtodziobów, którym marzy się szybka kariera, choć niepoparta należnym doświadczeniem, wiedzą, a przede wszystkim pasją oraz miłością. I w ich entourage nie warto szukać sprzymierzeńców. Nie ma i nie będzie.
a.m.