Nie odwiedzałem Saturna kilka dobrych tygodni. Ni to we wrześniu, ni w sierpniu.... Myślę sobie, porządnie przejrzę półki, głowa rozboli. Zacznę od nowości. Na pierwszy ogień dzisiejsze premiery: Nick Cave, kolejne reedycje Smokie, Sophie Ellis Bextor, mini albumik L.P., The Beatles "Live At The Hollywood Bowl"... Raz, dwa, trzy, cztery, pięć - pudło, pudło, pudło.... Odechciało się dalszych poszukiwań. Bieda. Panowie z obsługi jedynie dopychają dział z przecenami. Słychać tylko czkającą metkownicę: ciach ciach ciach, po czym kolejny sztapel ląduje w regałach. Widać to się tylko sprzedaje.
Proszę sobie wyobrazić, że Zdzisława Sośnicka, która ma
blisko 25 tysięcy zadeklarowanych sympatyków na Facebooku, liczyła
po cichutku na sprzedaż ostatniego albumu w ilości przynajmniej 15 tys.egzemplarzy
(gwarantowane złoto) - sprzedała tysięcy 5. Słownie: pięć! W 38-milionowym kraju. Zapytuję więc, co to za fani,
którzy nie kupują płyt? Bo jeśli ja mówię, że lubię, to kupuję -
proste. Skoro "lajkuję" artystę na Facebooku, to dlatego, ponieważ cenię, sympatyzuję i mam przynajmniej jedną płytę. Nie zawracam głowy marudzeniem i pustymi deklaracjami.
Tylko niech do głosu nie dochodzą jak zawsze te wszystkie spotyfajfusy, deezery i inne jutjubasy. Z tym czczym gadaniem, że oni to muszą najpierw posłuchać, przesłuchać, podrapać po tyłku, upewnić, a później to już niby na pewno zakupią. Takie sra-ta-ta-ta. Nie kupią, bo żyły z nich zwykłe i sknery najgorętsze. Zlitują się za trzy lata, gdy znajdą płytę w koszu na wyprzedaży, gdy tej cena opadnie do granicy pięciu złotych. Wówczas zaczną udawać fanów i wklejać triumfalne foty na Facebooku. Dziewięćdziesiąt procent tych wszystkich Facebookowych polubień nic nie warte. Zwyczajne rozpasane piractwo. Bractwo od udostępniania wideoklipów z You Tube'a na te swoje profilowe tablice. Cały ten ich muzyczny świat kręci się jedynie wokół laptopów i ilości wyświetleń danego obrazka.
Właśnie przed kilkoma dniami obraziłem na Facebooku pewnego jegomościa. Kilku znajomych utworzyło grupę pasjonatów, którzy zabawiają się w okładkowe quizy. Wklejamy po cztery reprodukcje i zgadujemy. Chodzi jednak o prawdziwe okładki, z domowych zbiorów, nie o wklejki z internetu. Od razu widać, kto wie, kto zna, kto słucha, a kto tylko bredzi. No i facet dostał po uszach, po czym wdał się w dyskusję, w której poległ, więc się obraził. Wypisując ostentacyjnie z grupy i usuwając moją - fakt, nieskromną! osobę z grona znajomych. Znajomość, która okazała się wartością przepoconych skarpet.
Wiecie Państwo, co oznacza bycie dobrym kompanem, osobą bliską i przychylną zarazem? Posłużę się wczorajszymi słowami Janusza Palikota, nawiązującymi do spotkania z wdową po Witoldzie Gombrowiczu: "....kilka dni temu, po paru latach, ponownie widzieliśmy się z Ritą
Gombrowicz. Było tak, jakbyśmy się rozstali wczoraj. Jej wspaniała
orientacja w literaturze francuskiej, filozofii, w tym, co dzieje się w
Polsce. I ta niezwykła uwaga dla słuchającego. Jest to coś zupełnie w
Polsce nieobecnego....". Właśnie, płynność rozmowy i umiejętność wzajemnego słuchania. To takie rzadkie w czasach obecnych. No i co ważne... Mam takiego kolegę/przyjaciela, z którym możemy się nie widywać latami, lecz gdy już nasze drogi się przetną, rozmowa toczy się dalej. Tak, jakby została zakończona przed chwilą. Nie potrzeba na powitanie niepotrzebnych "co słychać?", "co u ciebie?", "jak leci"?. Irytujących inicjacji dyskusji dla obojętnych sobie ludzi. Ci, którzy mówią jednym językiem, oszczędzają zbędności.
Płyta na dziś: Kansas "Two For The Show". W oczekiwaniu na nowy album, którego premiera za dwa tygodnie. Ciekaw jestem nowego wokalisty, nowych kompozycji.... Polecam przypomnienie starego dobrego Kansas, i zarazem jednego z najlepszych koncertów zapisanych na płycie. O pardon, na dwóch, wszak był to 2-płytowy winyl. Końcówka lat 70-tych, Kansas w złotej formie, palce lizać. Skrzypce, gitara, klawisze, chrypka Steve'a Walsha... - poezja smaku. Przebojowe "The Wall", "Carry On Wayward Son". akustyczne "Dust In The Wind", rozbudowane "Magnum Opus", "Song For America" czy "Journey From Mariabronn" - proszę tego wszystkiego posłuchać. To jedno z tych przedstawień, które poraża. Choć całość zmontowano przecież z kilku występów, jakie grupa dała w okresie 1977/78, kiedy to muzycy promowali genialne "Point Of Known Return".
Życzę Państwu weekendu w letnim słońcu.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"