Klub "Blue Note"
Poznań, 27 maja 2013, godz. 20.00
organizator: Agencja RANUS
Kiedy wszedłem w niedzielę do naszego "aferowego" radiowego studia, Krzysztof Ranus akurat grał coś swoim słuchaczom z płyty Rosy Kikour. Wiedziałem już wcześniej kim jest ta Pani, albowiem w kilku poprzednich tygodniach, także gościła ta samiuteńka płyta, w Ranusowej audycji "Blues Ranus". Kiedy na tuż przed moim wejściem do "nawiedzonego studia", Krzysztof zapytał; czy aby nie miałbym ochoty następnego dnia pojawić się w Blue Nocie na koncercie Rosy, bez chwili wahania kiwnąłem głową - na jak najbardziej tak!
I oto, poniedziałek, godz.20-ta, wchodzi na scenę konferansjer i organizator w jednej osobie, stary hipis i bluesman, Krzysiek Ranus, po to, by zapowiedzieć występ francuskiej wokalistki Rosy Kikour, która na mniej więcej dwie godziny, ma przenieść widownię do uroczych czasów z epoki 40/50's.
Po chwili jako pierwszy na scenie pojawia się pan, ubrany całkowicie na czarno, zasiada także przy czarnym fortepianie Brodmann, zarzuca kilka taktowych metrum, po czym na scenie pojawia się Ona - gwiazda wieczoru. Podobnej urody i sylwetki do wielkiej lecz drobniutkiej w rzeczywistości Edith Piaf. Także stosownie przyodziana w czerń, by nie odstawać od klimatu. I tu muszę dodać, że jakże już w sumie jestem stary i w wielu kwestiach nie dającym się zaskoczyć, tak dzisiejszy koncert, mogę śmiało nazwać nowym i ciekawym doświadczeniem. To kompletnie inne show od wszystkich, w jakich zwykłem do tej pory uczestniczyć. Nie było zatem dzisiaj w Blue Note, bractwa przyodzianego w t-shirty z napisami Black Sabbath czy Marillion, były za to rozstawione same stoliczki, przy których zasiedli tylko eleganccy państwo, w strojach na pół-wieczorowych, bądź wieczorowych stricte. A na tychże stolikach, zagościły gustowne lampki wina, lub nawet całe butelki tego zdecydowanie francuskiego trunku. Troszkę z moim kumplem Piotrkiem wyglądaliśmy dziwnie, stojąc przy barze w r'n'rollowych dżinsach, podtrzymując szklaneczki z colą oraz piwem. Dookoła rozlegał się także jakiś tajemniczy i delikatny francuskojęzyczny gwarek. Tak więc, nie byliśmy sami. Rosy, cały czas komunikowała się z publicznością po francusku, i miałem wrażenie, że większość zgromadzonych ją rozumiała. Choć czasami, nawet nie trza było wysiłku, gdyż Rosy perfekcyjnie zarzuciła kilka komunikatywnych zwrotów również po naszemu.
Koncert przybrał uroczy kawiarniano-teatralny ton. Taki z wyższej półki. Tak więc, nie zahaczał o kawiarniany i zarazem konspiratorski klimat, ze słynnej Cafe Rene, w której jak pamiętamy, raczej straszyła słynna Madame Edith, zamiast wabić jak jej o wiele bardziej ceniona imienniczka.
Piosenki Edith Piaf, posiadają niebywały dramatyzm, ekspresję i bezpośredni przekaz, które to walory w pełni udało się Rosy Kikour przekazać.
Przez wiele chwil, wodzą wyobraźni, trafiłem do tamtego uroczego świata. Dzięki wielu kompozycjom, z których największym aplauzem obdarowano "Padam, Padam", "La Vie En Rose" , "L'accordeoniste" czy "Milord". Zresztą, poza pełnym programem koncertowym, Rosy została przez publiczność wręcz "zmuszona" do odśpiewania dwóch bisów, a łącznie w nich, trzech utworów. Popłynęły zatem po raz drugi "Padam Padam", "L'accordeoniste" oraz "La Vie En Rose".
Niesamowitą siłę mają te piosenki. Niby proste, bo to w sumie tylko fortepian, plus gestykulacyjny, wręcz aktorski śpiew i określona melodia. Melodia, wygrywana najczęściej w rytm walczyka lub czegoś w rodzaju akompaniamentu znanego nam wszystkim jeszcze z czasów szkolnej rytmiki.
Szkoda, że nie znam ni w ząb francuskiego, łatwiej byłoby mi zrozumieć treści ukryte w tych wszystkich piosenkach, ale i tak te były na tyle sugestywne, że my sympatycy muzyki, w tym naszym świecie, to i tak wszystko przecież rozumiemy. Poza tym, jak tutaj nauczyć się francuszczyzny? Nie tylko samego języka, ale i myślenia. Bo jak dla przykładu ja, jako Polak, mogę zrozumieć Francuzów, którzy liczebniki zamykają w liczbie 60. Tak Proszę Państwa, dla Francuza nie ma liczby 80 czy 100. U nich 100, to jakieś dziwne łączenie typu 60 + 20 +20. No i jak to zrozumieć? Jednak świat muzyki jest mniej skomplikowany, bo gdy Rosy w pewnej chwili zarzuciła słowa rock and roll i motocykle, to każdy zrozumiał, nawet te starsze miłe panie, które zaczęły mocniej bić brawo. A nawet sobie pokrzyknęły tu i ówdzie "uuuuu!".
Miło się zrobiło. Miło dlatego, że tym koncertem Krzysztof Ranus (o czym mu nawet szepnąłem do ucha) zrobił przeogromną radość wielu ludziom średniego i starszego pokolenia. Z wielką satysfakcją, a i nieukrywanym wzruszeniem, obserwowałem kilka stolików, przy których zasiadały wiekowe koleżanki i przyjaciółki, które się skrzyknęły na ten dzisiejszy wspólny wyjściowy wieczór. Biły brawo z siłą kilofa, a na ich twarzach uśmiech dodawał młodzieńczego uroku. Szczególnie jedna pani zwracała sobą na mnie dużą uwagę. A i potężną sympatię.
To był piękny wieczór, z piękną muzyką, w znakomitym wykonaniu i gustownej, choć skromnej oprawie. Nie słucham Drodzy Państwo takiej muzyki zbyt często, choć teraz wiem, że to niedobrze, ale za to zdałem sobie dzisiaj sprawę, że miałem okazję uczestnictwa w czymś wyjątkowym. Za co bardzo dziękuję.
na powyższym zdjęciu widoczny egzemplarz CD własności Krzysztofa Ranusa, z którego to Krzysztof co tydzień namawiał Państwa do udziału w koncercie Rosy |
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)