****1/2
Pozwolę sobie rozpocząć od puenty, gdyż oto właśnie jesteśmy świadkami najlepszej płyty Deep Purple od czasów "Purpendicular". I gdyby nie mój szczególny sentyment do tego pierwszego długograja z nowym wówczas gitarzystą Stevem Morsem, to pewnie zaryzykowałbym twierdzenie, iż "NOW What?!" także i tamtą pod wieloma względami przebija.
"NOW What?!" jest dziełem nad wyraz interesującym i intrygującym zarazem, a ponadto wciągającym i obdarowanym niezliczoną ilością chwytliwych melodii, pomysłowych zagrywek, barwnych przejść, dawno niesłyszanych brzmień, i jeszcze wielu innych intrygantów, w pozytywnym słowa tego znaczeniu.
Patrzcie i słuchajcie neoprogresywni harcerze, jak wygląda iście art-rockowa twórczość. Starsi panowie właśnie się nad wami zlitowali, by pokazać jak i co należy grać.
Na pewno spora w tym zasługa Boba Ezrina (tego od Pink Floyd, Alice Coopera czy Kiss - chociażby!). Nie tylko przecież znakomitego i sprawnego producenta, ale i także po prostu człowieka, który szeroko spogląda na muzykę. Bo tylko ktoś taki jest w stanie wyssać wszystkie smakowite soki z talentu niemal każdego artysty. A Ezrinowi, udało się to po raz kolejny.
Na pewno wpływ na taką kolej rzeczy miała również niedawna śmierć Jona Lorda. W jednej osobie kolegi i przyjaciela "Purpurowych", jak i genialnego muzyka - przede wszystkim!. Bo choć, Jon Lord od wielu lat nie grał już z bractwem purpurowych, to jego duch był wciąż obecny, a i przy okazji nieźle kultywowany za sprawą Dona Airey. Może dlatego właśnie, ambicją Iana Gillana i spółki, było stworzyć tu i teraz, coś wyjątkowego. Gdyż jak wiemy, prawdziwe dzieła tworzą się w bólach. Lecz na "NOW What?!", zamiast smutku, czuć radość i jakąś towarzyszącą całości magiczną siłę. Istny powiew młodości. Kto starszym panom zabroni, pograć przez bitą godzinę tak, że sufity pękają. Do tego pograć mądrze. Wykorzystując właściwie każdą nutę, by nic się nie zmarnowało.
Nie chcę popadać w jakąś przesadną euforię, tym bardziej, że sceptycy i tak nie uwierzą, że można po ponad czterdziestu latach nagrać płytę nie gorszą od swych starszych braci. Oczywiście, biorąc poprawkę na upływający czas. Wszak zmarszczek ze skroni nie da się ot tak wymazać, a i głosu Gillana przywrócić do siły z czasów "Child In Time". Czarodziejskie różdżki w realnym życiu przesz nie mają aż takiej mocy. Jednak wiarą i pasją można zdziałać dużo więcej, co nowy album purpurowych udowadnia aż nadto. Nie trzeba wykładać tegoż dzieła na żadnych uniwersytetach, by dowieść jego wielkości, gdyż ta, po prostu jawi się z każdym kolejnym przesłuchaniem. Bo dobra płyta Drodzy Państwo, to taka, której chce się słuchać coraz chętniej wraz z każdym kolejnym dniem, a ta, nie oślepia beznamiętnie efekciarskimi błyskotkami, które zanudzą przecież każdego już po tygodniu.
Jest tutaj taki utwór "Above And Beyond", który stanowi za hołd dla Jona Lorda. W jego tekście padają słowa: "... souls, having touched, are forever entwined ...", czyli " ... dusze, które się zetknęły, zostaną splecione na zawsze ...". Jednak w zasadzie cały ten album, został zadedykowany Jonowi Lordowi, a z powyższych słów, utworzono dla naszego maestro Lorda, ogólno-albumową dedykację.
Nie chcę nikomu narzucać niczego na siłę, gdyż i tak, każda kompozycja w zbiorze "NOW What?!" jawi się wartością samą w sobie, nie potrzebując żadnych słownych sprzymierzeńców. Jednak, gdybym musiał wskazać te , które pokochałem najmocniej, to poza wymienioną już powyżej "Above And Beyond", dołożę jeszcze choćby "Out Of Hand" (utwór o chciwości i wyzysku) - nawiązujący muzycznie do twórczości DP z lat 80-tych, i rzeczy typu: "Bad Attitude", "Strangeways" czy nawet "Perfect Strangers".
Skoro zasugerowałem powyżej, że oto jesteśmy świadkami dzieła niezwykłego, to i warto puścić oko do kilku właśnie narodzonych klasyków, jak choćby do "Hell To Pay" (swobodny to, i poza kilkoma zawiłymi zagrywkami gitarowo-organowymi, idealny numer do wspólnego śpiewania), albo do jednego z moich faworytów, w postaci "Uncommon Man" (z nawiązaniami do muzyki klasycznej, lub czegoś w klimacie Emerson Lake & Palmer). Jednak, już sam 3-minutowy wstęp do tegoż właśnie, robi niezwykłe wrażenie. Zupełnie jakby połączyć jakieś dwie niezależne ścieżki - filmową, to tę ze wspomnianym intro, plus iście prog-rockową. Ale za to jaką! Całość brzmi wręcz wzorowo i zarazem wzorcowo. Nie pamiętam kiedy ostatni raz słyszałem nawiązanie do twórczości ELP, które by zagroziło swą potęgą i majestatem, niedoścignionemu w tej materii Keithowi Emersonowi.
Nie mniejsze organowe fanfary wydobywają się również w "Apres Vous", choć to już raczej jako całość, jawi się typowym dla stajni DP, melodyjnym hard rockiem. Ale i tutaj, w drugiej części nagrania, muzycy wdają się w wir improwizacji. Bas efektownie napędza całość, a Morse z Airey'em wdają się w instrumentalne dialogi. Absolutna bomba!
Każdy spragniony pięknego purpurowego grania, znajdzie tu przynajmniej kilka nutek dla siebie, bo i mamy jeszcze balladowy (choć nie jest to konwencjonalna ballada, co należy zaznaczyć) "All The Time In The World", z przecudowną solówką Steve'a Morse'a. Taką w klimacie "Sometimes I Feel Like Screaming". Z tym, że niestety dużo krótszą.
Nie zabraknie nam także akcentu grozy, w stosownie zatytułowanym "Vincent Price" - czyli hołdzie dla Króla horroru rodem z czarno-białego ekranu.
Proszę sprawdzić także, jak nasi mistrzowie wypadają w nastrojowym, ale i nieco psychodelicznym "Blood From A Stone". Don Airey gra na organach niczym skrzyżowanie niedawno zmarłego Raya Manzarka z późniejszym okresem twórczości Manfreda Manna.
Nic nie wspomniałem jeszcze o otwierającym całość , a przecie przebojowym nagraniu "A Simple Song", a i o jeszcze kilku innych kompozycjach. Świadomie i celowo, by nie odbierać nikomu przyjemności z odkrywania muzyki na tej suma sumarum kapitalnej płycie, którą polecam każdemu - ale to już we własnych czterech kątach.
P.S. Wersja limitowana została wzbogacona o jeden 3-minutowy i r'n'rollowy zarazem utwór "It'll Be Me". Całkiem przyjemny, lecz dobrze, iż potraktowany jednak jako smakowity dodatek, albowiem nie bardzo pasujący klimatem do jedenastu poprzedników.
P.S. 2. Acha, i niech nikogo nie zwiedzie fakt, że płytę nagrano w Nashville.