czwartek, 2 maja 2013

jeden z zapamiętanych (nieco bardziej) "pierwszych maja"

Niegdyś 1 maja, to była data. Nie to co dzisiaj. Niby teraz wyświetlana w kalendarzu jawi się tak samo, ale posiada zupełnie inny ciężar. Wcale nie myślę tutaj o manifestacjach i obchodach, bądź ich bojkotowaniu, a raczej o tym wyjątkowym dniu, w którym można było kupić lepszą płytę czy książkę.  Bo tylko tego jednego dnia, dla klasy robotniczej nie żałowano. Przez pozostałe 364 dni, robotnik miał flaki wypruwać dla dobra socjalistycznej ojczyzny, i grzecznie prosić się, a raczej żebrać w kilometrowych kolejkach, o kawał mięcha, nieco cukierków, a jeśli tenże robol zarobił nazbyt dużo, to mógł sobie dodatkowo postać kilka , kilkanaście godzin, a czasem i kilka dni, za szafą, kanapą lub wymarzonym telewizorem.
Jednak na ten dzień, pierwszy dzień maja, władza puszczała oko do szarego ludu, i rzucała na sklepowe półki istne cacka. To znaczy, dla jasności sprawy, nie na sklepowe półki, a na lady stoisk kiermaszowych, organizowanych zazwyczaj w jakiś znaczących punktach miast. W Poznaniu, jednym z takich miejsc (najbardziej lubianym i popularnym) był park vis a vis Opery, z budkami wokół fontanny. Rozciągały się tam tuziny stoisk, głównie książkowych, pamiątkarskich, ale i także bufetów, by robotnik nie padł z głodu. Jednak również, choć dla mnie przede wszystkim, mieściło się tam stoisko płytowe reprezentowane przez Księgarnię im.K.Szymanowskiego, która to księgarnia, swą stałą siedzibę miała u zbiegu ulic 27 Grudnia a Gwarnej (dawniej Lampego). Oczywiście, płyty bywały także na innych stoiskach, jednak tamte się w ogóle nie liczyły. W grę wchodziło tylko te trzy metry na dwa, na powierzchni której poza stałą ofertą (a więc typowym tłem, by wyglądało,że tytułów jest dużo), pojawiały się nieliczne skarby. Wiem, że dla młodego człowieka, to co teraz piszę zakrawa o jakiś absurd, no bo jak tu wierzyć gościowi, że za dwoma/trzema tytułami zagranicznymi (a to i tak było dużo!) trzeba było postać w długim ogonku, i jeszcze się modlić, by nikt nie wykupił nam ostatniego egzemplarza tuż przed nosem. Tak, moi mili Drodzy Młodzi Państwo, kiedyś na sklepowych półkach, nie leżały płyty czy książki naszych idoli. Nie było tak dobrze jak teraz. Człowiek chwytał okazję, nie patrząc na cenę, po czym pędził z drżącymi rękoma do domu, by jak najszybciej posłuchać. Tak się cieszył. Tylko marzeniem młodego człowieka było wejść do sklepu i powybrzydzać sobie pomiędzy zakupem Beatlesów, Led Zeppelin, Niemenem a Czerwonymi Gitarami.  Jak dziś. Było to marzenie ściętej głowy. Takich tytułów po prostu nie było w sklepach. Bo gdy takowe raz w roku zostały nawet rzucone, to w trymiga były wykupywane, i następnego dnia znowu "przyjemnie" świeciło pustkami. Socjalistyczna branża kulturalna dbała o to, by nie zabrakło nam piosenek Steni Kozłowskiej, arcydzieł z bułgarskiego festiwalu "Złoty Orfeusz", lub orkiestry Alana Caddy'ego, która to orkiestra przerabiała wszystko co możliwe. Nie wiem z kim popijał ten Alan Caddy, że tyle swych cierpień powydawał na płytach Polskich Nagrań i Pronitu, bo na pewno rodzime orkiestry Górnego, Debicha, Muniaka i Maliszewskiego razem wzięte, nie doczekały się aż tylu wydawnictw co ten tajemniczy Brytyjczyk.
Upływ lat sporo mi przyćmił w pamięci, choć i tak jeszcze co nieco pamiętam. Jak choćby taki 1-szy maja 1979 roku. Pamiętam, nie spałem już od 6 czy 7-mej rano, tylko po , by ustawić się przed stoiskiem wiadomej księgarni, grubo przed godziną 8-mą, i już być jakimś trzydziestym którymś w kolejce. A o 10-tej dopiero otwierano stoisko. Niezapomniany dreszczyk emocji, chyba nawet nie dający się teraz opisać. Bo starsi zrozumieją, a młodsi boję się, że zaśmieją ironicznie. Mając do tego w pełni prawo. To zresztą ich szczęście, że urodzili się w wolnej Polsce. A moje, że przyszło mi jeszcze tego doczekać. Ale powróćmy do ogonka po płyty. Już o tej 8-mej rano, cała załoga księgarni ostro harowała na miejscu. Ach, ten odgłos rozdzieranych kartonów i chmara spragnionych i wścibskich gęb. Każdy wypatrywał zdobyczy, ale i liczył przy okazji, ile to pani egzemplarzy wyciągniętych z owego kartonu stawia na półce. Starczy dla mnie czy nie? Panie otwierają jeden karton, a tam 20 longplayów Wings "Wings Greatest". Potem pękł jeszcze jeden karton, z kolejną dwudziestkę. Byłem trzydziesty któryś, a panie sprzedawały każdemu po jednym egzemplarzu (przymusowa reglamentacja) , i już wiedziałem, że się załapię. Były to nasze tłoczenia, Wifon'owskie. Później panie poszły w ruch z kartonami czechosłowackiej edycji Rolling Stones'ów "Black And Blue" (ach, co za tytuł!!! - dzisiaj kocham tę płytę. Bardziej od "Sticky Fingers" - serio!!!). Nie mogłem się doliczyć ile trafiło na półki, musiałem zatem wierzyć w cud. A ten się zdarzył. Udało się. Wystałem przez ledwie trzy godzinki analogi Wings i Rolling Stones. Niestety nie załapałem się na indyjskie wydanie Slade "Whatever Happened To Slade", gdyż tych przyszły ledwie 3 sztuki !!! A więc, pierwsze trzy osoby, które chyba czatowały tam od piątej rano, miały swój dzień i swoje chwile szczęścia. Na które uczciwie zapracowały. Bo nic spod lady. Tłum wiernie patrzył paniom na ręce. Nie było chowania po kątach i dla znajomych. Tego dnia wszystko szło tylko dla ludu pracującego. Bądź szkolnego - jak w moim przypadku.
Ach, piękne sentymentalne czasy, ale jednak niech nigdy już nie wracają.

P.S. Na zdjęciu przedstawiam owych płytowych trzech bohaterów. Już w wersjach CD. Wings'ów, nasze tłoczenie, wymieniłem po latach na zachodnie. A teraz leży w szafie. I choć uwielbiam, to z wygody chętniej sięgam po CD. Choć sam tytuł - obłęd. Z Rolling Stonesami uczyniłem podobnie. Jedynie Slade'ów , których wówczas na LP nie udało mi się zdobyć, zdobyłem w końcu , lecz dużo później, no i  inną już edycję, na jednej z giełd płytowych. Jednak w czasach dominacji CD, pozbyłem się longplaya bez żalu, nigdy już go na tym nośniku nie odkupując.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 

(4 godziny na żywo!!!)