Poniżej zamieszczam recenzję napisaną przez naszego Słuchacza Pawła Bąkowskiego, który poprosił mnie o to kilka dni temu. Dla mnie z kolei, sporą frajdą jest zamieścić słowa napisane przez młodego człowieka o zespole, który miał przeogromny wpływ na wiele muzycznych pokoleń.
"OSTATNI LOT ZEPPELINA"
LED ZEPPELIN - "Celebration Day" - (2012) -
Pamiętam
bardzo wyraźnie atmosferę ekscytacji i niedowierzania, która
towarzyszyła rozlicznym pogłoskom mówiącym o reaktywacji
Ołowianego Sterowca, w składzie z synem niezapomnianego „Bonzo”
na perkusji. Niemniej jednak, 10 grudnia 2007 roku, pogłoski
przeistoczyły się w fakty i panowie Page, Plant, Jones oraz Jason
Bohnam, wystąpili wspólnie na jedynym koncercie Led Zeppelin. Koncert
ten odbywał się w londyńskiej O2 Arenie. Pięć lat później,
wydarzenie to doczekało się oficjalnego wydawnictwa pod nazwą
"Celebration Day". Owo wydawnictwo, dostępne jest na rynku w 9-ciu
wariantach. Niemniej jednak chciałbym się skupić w tym miejscu,
tylko i wyłącznie na muzyce zawartej na dwóch płytach
kompaktowych.
Koncert
rozpoczyna wiekowe "Good Times Bad Times", zagrane w sposób szlachetny
i mocny. Jimmy Page czaruje swoją grą jak w najlepszych czasach, a
śpiew Planta jest dojrzały. Niemniej jednak nie można oprzeć się
wrażeniu, iż Robert Plant sprawia wrażenie onieśmielonego i z
lekka skrępowanego pierwszym od 27 lat wspólnym występem z
pozostałą dwójką kolegów. John Paul Jones jest skupiony, powoli
cyzeluje dźwięki gitary basowej. W późniejszych utworach, Jones
czaruje swoją grą także na instrumentach klawiszowych. Jeżeli
chodzi o partie perkusyjne wykonywane przez Bohnama juniora, to możemy
śmiało stwierdzić iż jest on właściwym człowiekiem na
właściwym miejscu. Uderzenie i miłość do utworów Led Zeppelin ma
podobną bądź taką samą jak ojciec, niemniej jednak nie możemy
tutaj mówić o odtwarzaniu czegokolwiek. Każda perkusyjna zagrywka,
nosi piętno oryginalnego stylu młodszego Bohnama. Owa
charakterystyka poszczególnych członków zespołu pozostanie
aktualna już do ostatnich minut tego wyjątkowego widowiska. Cały
zespół w sposób mistrzowski będzie dawkował emocje serwując
zestaw takich klasyków jak "Ramble On" - zagrany z większą finezją
niż przed laty. Po "Ramble On", następuje eksplozja w postaci "Black Dog". Utwór ten, zagrany jest z niesamowitą werwą i energią. Czuję się
wyraźnie, iż pomimo tak długiej przerwy, muzycy są w stanie czerpać
radość ze wspólnego grania. Nawiasem mówiąc, po tremie wokalisty,
o której wspominałem na początku, nie ma już śladu. Kolejnymi
utworami serwowanymi przez artystów, są "In My Time Of Dying", "For Your Life" oraz "Trampet Under Foot". W pierwszych dwóch, pierwsze
skrzypce odgrywa Page, który czaruje czy to techniką slide, czy też
w tym drugim przypadku ostrym rockowym brzmieniem. Utwory takie jak "No Quarter" czy wspomniany wcześniej "Trampet Under Foot", należą
bezapelacyjnie do Johna Paula Jonesa, który poprzez swoje partie
klawiszowe, nadaje im niesamowity wymiar oraz swego rodzaju zmysłową
tajemniczość. Pomiędzy wspomnianymi "Trampet Under Foot" a "No Quarter",
lokuje się "Nobodys Fault But Mine" - z ciekawą partią Planta na harmonijce ustnej. Atmosfera wielkiej rockowej uczty nie opada ani
na chwilę, każdy kolejny utwór jest świadectwem absolutnego
geniuszu piątki występującej na scenie. W wiekowym "Dazed And Confused", Jimmy Page wykonuje niesamowite solo przy pomocy smyczka,
Plant urzeka dramatyzmem w głosie - jak za dawnych lat, a sekcja
rytmiczna jak zwykle działa bez zarzutu. Po absolutnie zjawiskowym
wykonaniu "Dazed..." , Zeppelini serwują tak niesamowite utwory jak "Stairway To Heaven", "Songs Remains The Same" czy "Misty Mountain Hop".
Ukoronowaniem koncertu są trzy bisy: "Kashmir", "Whole Lotta Love" oraz "Rock And Roll". Każdy z nich jest czymś niesamowitym. Osobiście
największe wrażenie wywarł na mnie "Kashmir", wykonany niemalże w
sposób kanoniczny z pasją i energią, której współczesne pseudo
rockowe zespoły mogą Zeppelinom tylko zazdrościć rzecz jasna.
"Whola Lotta Love", czy zamykający set "Rock and Roll", w niczym "Kashmirowi" nie ustępują. Reasumując, chciałbym stwierdzić, iż
"Celebration Day" jest wspaniałą pamiątką dokumentującą jedno z
najważniejszych wydarzeń popkulturowych ostatniego półwiecza.
Muzyka brzmi naprawdę znakomicie. Wykonania poszczególnych utworów
zawieszają poprzeczkę na poziomie nieosiągalnym dla współczesnych
muzycznych celebrytów. Dla fanów Ołowianego Sterowca jest to tzw.
„jazda obowiązkowa”. Gorąco polecam tą płytę nie tylko fanom
Led Zeppelin, ale też wszystkim tym, którzy chcieli by rozpocząć
swoją przygodę ze starym poczciwym rock and rollem, oraz wszystkim
tym, którzy chcieliby poczuć wyjątkową atmosferę rockowego
święta.
Paweł Bąkowski
===================================================================