niedziela, 18 listopada 2012

ALVIN LEE - "Still On The Road To Freedom" - (2012) -

ALVIN LEE - "Still On The Road To Freedom" - (RAINMAN, INC.) - ***1/2



Kiedyś nazywano go najszybszym gitarzystą świata. Zapewne z powodu ultra szybkiej solówki w "I'm Going Home" - kompozycji grupy Ten Years After, której to grupie Alvin Lee w tłustych dla niej latach przewodniczył. Było to nieco ponad czterdzieści lat temu, a więc w czasach, w których wielu "grajków" nieźle wycinało na gitarach - jak choćby Jimi Hendrix, Jimmy Page czy Jeff Beck. A jednak, pomimo upływu tylu lat, nadal - myślisz najszybszy - mówisz Alvin Lee.
Dziś ten blisko 70-letni dżentelmen, nigdzie się już spieszyć nie musi. Od lat tworzy zresztą w cieniu dawnego blasku jupiterów, bez swoich trzech byłych partnerów z Ten Years After, którzy ambitnie nadal ciągną wózek o tej szlachetnej nazwie. I wszystko wydaje się być w porządku. Dzisiejsze Ten Years After wciąż przyjemnie kołysze stare ciała swych fanów, pomimo iż o wypiekach na ich twarzach raczej jednak mowy już nie ma.  Z kolei Alvin Lee, bawi się teraz muzyką ile wlezie. Troszkę nawet eksperymentuje, i to z klimatami, których niegdyś z różnych powodów zbyt często nie tykał.  Jednak przede wszystkim, tworzy co chce i jak chce. Bez niczyjej ingerencji. A to oznacza pełne wyzwolenie. O tym marzy bardzo wielu artystów, lecz niestety tylko część z nich może sobie na to pozwolić - jak właśnie Alvin Lee.
Jego najnowsze dzieło "Still On The Road To Freedom", ewidentnie nawiązuje do debiutu (swą okładką także), powiedzmy że "solowego", jakim było "On The Road To Freedom" (1973) - nagrane z dawnym gwiazdorem amerykańskiego rocka Mylonem LeFevre'em. Tamta płyta świeciła świetną muzyką, ale i znakomitą gwiazdorską obsadą (m.in: Mick Fleetwood, Steve Winwood, Jim Capaldi, Boz Burrell). Teraz na jej kontynuacji, blasku gwiazd być może zabrakło, za to ustabilizował się silny skład spleciony z muzyków doświadczonych i solidnych (jak chociażby perkusista Ian Wallace, czy choćby klawiszowiec Tim Hinkley).
Na repertuar albumu złożyło się 13 kompozycji, plus 14-ta ukryta (króciutka, instrumentalna, na gitarę akustyczną). Kompozycji swobodnych, nieszybkich, a także zupełnie nieostrych. Za to, pokrytych bluesem ("Save My Stuff", ponadto uroczo prymitywny "Blues Got Me So Bad", czy "Back In '69" - w takim nieco Dylanowskim klimacie), r'n'rollem ("I'm A Lucky Man", plus instrumentalny "Down Line Rock" ), psychodelią (piękna ballada tytułowa ), a czasem i nawet country-rockiem ("Walk On, Walk Tall",a i również "Nice & Easy"- utrzymanym w stylu J.J.Cale'a), bądź z lekka przypominając dawne Ten Years After (choćby w "Listen To Your Radio Station", czy za sprawą kontynuacji klasycznego "Love Like A Man" - z obowiązkowym numerkiem "2"), nie uciekając także od flirtu z rytmami funky (w "Rock You").
Na całej płycie rządzi niemal niepodzielnie podstawowa sekcja rockowa, czyli gitary, bas, perkusja, które bywają wspomagane partiami organowymi, jak i okazjonalną harmonijką zainstalowaną na ustach samego mistrza.
Wszystkie kompozycje popełnił także sam Alvin Lee. I są to rzeczy, raczej ku memu smutkowi - zbyt krótkie. Albowiem, najkrótszy utwór trwa półtorej minuty, a najdłuższy ledwie minut cztery i pół.
Skłamałbym także pisząc, że płyta ta jakoś szczególnie mnie zachwyciła czy uwiodła. Absolutnie nie. Nie ma na niej niestety choćby jednej perły na miarę "The Bluest Blues", tak więc serce z zawiasów nie wyskakuje. A jednak całości słucha się z nieukrywaną przyjemnością. Mimo wszystko, brak także tutaj i jakiś gniotów, a więc suma sumarum, miło jest posłuchać "tego" głosu, i "tej" gitary, w kompozycjach, które także od razu słychać, iż skomponowała "ta", a nie inna ręka.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl