LUCA TURILLI's RHAPSODY - "Ascending To Infinity" - (NUCLEAR BLAST) - ***1/2
Włoskie Rhapsody podzieliło się niedawno na dwa obozy. Pierwszy z nich, nagrywa od 1997 roku (czyli od początku), a od kilku lat posługuje się przymusowo nazwą Rhapsody Of Fire (unikając ewentualnych procesów, po prostu muzycy zeszli z drogi jakiemuś raperskiemu prymitywowi), drugi zaś powstał niedawno, a założony został przez najważniejszą postać z tego "pierwszego". Przybierając stosowną nazwę Luca Turilli's Rhapsody, a także zatrzymując przy sobie oryginalne logo zespołu. Tak więc, od teraz będziemy mieć dwa zespoły o tej samej nazwie, które tylko za sprawą przedrostków i przyrostków, oznajmiać będą który jest którym.
Luca Turilli, od dawna dusił się w szablonie jaki wytworzył przez lata ze swymi dotychczasowymi kompanami. A, że jest nie tylko znakomitym gitarzystą czy klawiszowcem , ale i także wybornym kompozytorem, a przede wszystkim człowiekiem o duszy lidera, to wszystko było w jego rękach. Trudno zatem się dziwić, że muzyk postanowił coś zmienić.
Skompletował w krótkim czasie nową ekipę, podejmując z nimi próby będąc jeszcze członkiem Rhapsody Of Fire. Efektem tego jest album być może nie tak odległy stylistycznie od dawnych dokonań z panami Fabio Lione, Alexem Staropoli,..., za to głos Alessandro Contiego nadał nową jakość całemu jego aktualnemu przedsięwzięciu. Contiego należy uznać za sensacyjne odkrycie dla świata epickiego heavy metalu w latach ostatnich. Aż dziw bierze, że ten niesamowity śpiewak nie zapragnął wykorzystać swych strunowych możliwości na największych scenach operowych. Posługuje się szeroką tenorową skalą i mógłby z powodzeniem kontynuować tradycje Luciano Pavarottiego. Ten jednak wybrał świat dyskretnego szczęku blach, z całą plejadą "złowrogo" natężonych decybeli. Ponadto, bliższa mu okazała się publiczność przyodziana w czarne t-shirty, łańcuchy i ćwieki, oraz włosy po biodra.
Rhapsody Part 2, że tak sobie nazwę tę oby nie efemerydę, zamienili przy okazji dawne smoki i walczących z nimi śmiałych rycerzy na białych rumakach, na zjawiska duchowe, religijne, historyczne czy mistyczne.
"Ascending To Infinity", zgrabnie godzi ze sobą świat metalu, filharmonii czy opery. Przy okazji udowadniając, że od zawsze było im do siebie bardzo blisko. Dzielił je dotąd tylko czas, albowiem kto wie, jak brzmiałyby dzieła Mozarta, Dvoraka czy Rossiniego, gdyby w swej epoce zostały poddane elektryfikacji.
Jest tutaj kilka wręcz obłędnych i wspaniałych utworów, jak choćby "Luna" (moja kandydatka na utwór roku!) , która mogłaby posłużyć jako główny motyw niejednej niedopieszczonej należycie arii. Conti śpiewa tę serenadę (po włosku) niczym wilk ku księżycowi. Nie można tutaj nie zauważyć również efektownej , choć delikatnej partii wokalnej, divy Sassy Bernert
Także tytułowy "Ascending To Infinity", robi wrażenie. W swych niespełna sześciu minutach, zawiera wszystkie cechy niejednej niepotrzebnie rozwlekłej suity, ale i też nawiązuje do klasycznych galopad dawnego Rhapsody. Tego jeszcze bez "Of Fire". Efektowne klasycyzujące wątki ze smyczkami w tle, zgrabnie mieszają się z chóralnymi zaśpiewami, a utwór pędzi niczym sanie na kuligu złożonym z tuzina koni. Tylko z obowiązku dodam, iż melodia tego numeru, jest absolutnie piękna.
Ponadto zgrabnie, Turilli i kompania, wpletli do kompozycji "Excalibur" fragment jednego z dzieł Franza Schuberta.
Niemniej, nawet jeśli nie bezpośrednio, to akcenty muzyki klasycznej wyczuwa się tutaj na każdym kroku. Dotyczy to zarówno opery jak i filharmonii. Proszę posłuchać wielowątkowego utworu finalizującego całość, jakim jest "Of Michael The Archangel And Lucifer's Fall". Ta trwająca 16 minut pełna dramaturgii suita , efektownie miesza piękno i kunszt dawnych operowych scen, ze stęchłym klimatem klubów dla dusz spragnionych metalowego łomotu. Przy okazji owijając wątek Michała Archanioła w zwycięskiej konfrontacji z Lucyferem.
Pomimo, iż Rhapsody Of Fire starają się na każdej płycie posiadać przynajmniej jeden taki utwór, to właśnie Luca Turilli zasługuje teraz, by z dumą wypiąć pierś po zasłużony order.
Podobny charakter posiada poprzedzająca tę suitę kompozycja "Clash Of The Titans", o mitycznym Perseuszu, który idzie stoczyć bitwę z Hadesem. Tyle, że tę opowieść Turilli, Conti i koledzy, zamknęli w nieco tylko ponad czterech minutach.
Mimo tych zaznaczonych przeze mnie wyróżników, płyty słucha się wspaniale jako całość. I jest to wreszcie od dłuższego czasu, spójna i nad wyraz udana płyta, podpisana tą szlachetną i zasłużoną nazwą, jaką jest Rhapsody. Po takim ciosie, obóz Fabio Lione powinien odpowiedzieć przy najbliższej okazji czymś równie mocnym. Na co zresztą liczę, choć obawiam się, że tamci co prawda dobrzy muzycy, nie posiadają na dzień dzisiejszy tak wytwornego kompozytora, jakim jest Luca Turilli.
Na koniec, pragnąłbym namówić wszystkich do zaopatrzenia się w limitowaną edycję tegoż albumu. Pomijając już cudowną digibookową oprawę, ze sztywną i lakierowaną okładką, ale właśnie ta wersja zawiera jeden bardzo cenny dodatkowy utwór. Mianowicie, kapitalną wersję Helloween'owskiego "March Of Time", z pamiętnej drugiej części "Strażnika Siedmiu Kluczy". A także coś tam jeszcze na ekstra załączonym DVD, dla słuchających poprzez oczy. Trzeba mieć!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)
nawiedzonestudio.boo.pl