Dowiedziałem się wczoraj, że stacja Eurosport, pokaże retransmisję ceremonii zamknięcia londyńskich igrzysk. Pomyślałem - obejrzyj! Rozpoznaj swego niedzielnego pogromcę. Zobacz kto ci dołożył. Wszyscy tak się zachwycali i komentowali, że jaka to cudna oprawa, wspaniali artyści, ach! co za program artystyczny,.... Cholera, może ja tutaj się wściekam, a tam wydarzyło się coś epokowego. Coś, co zmieni postrzeganie świata i nada nowy ton sztuce.
Włączyłem więc spokojnie telewizor, z lodówki przyniosłem (dla ochłody wrażeń) butelkę zmrożonej Pepsi. Notabene, najlepszego niealkoholowego napoju świata!. Usiadłem wygodnie na moim kocu, i zarzuciłem oczy w ekran. Zaczęło się. Siedzę i czekam, cóż to się tutaj wydarzy. Troszkę już czasu przeleciało, pojawił się pierwszy blok reklamowy, myślę sobie - no, preludium mam za sobą i zaraz się naprawdę zacznie. Druga odsłona, coś tam się snują, uśmiechają, żel i lakier na włosach demonstrują, po czym obowiązkowe szczerzenie kłów, tak by Colgate mogła zgarnąć uczciwie swą dolę, no i czekam, czekam,... A tu druga porcja reklam. Taka mnie naszła obawa, że to może nie to, ale patrzę w telegazetę, a tu jak byk stoi napisane, że się nie mylę. Później pojawiają się jacyś tam wykonawcy, aktorzy tego niesamowitego show, o których w niedzielę w sms-ach zapewniano mnie, że "wypadli zajebiście!", albo co kulturalniejsi artykułowali słowami: "panie andrzeju, jakże śliczny program, ojej, ojojoj". A ju tu widzę jakiś teatr przebierańców, jakieś lale skaczące, wijące się z lewa na prawo. A gdy już ktokolwiek chwyci za mikrofon i próbuje kilka tonacji z siebie wydobyć, to nawet koty marcowe uszy zatykają. Dopiero, gdy komentator poinformował mnie, że na scenie znajduje się grupa Muse, to dotarło do mnie, że chyba na co dzień lubię tę grupę, jednak w TV ktoś sobie ze mnie jajca wyrabia, bo to z tym Muse, które lubię, łączy tylko nazwa.
Annie Lennox z kolei , zrobiła sobie fryz jakby ją przed chwilą piorun trzasnął. Zresztą mogło tak nawet być, bowiem jej głosu także nie mogłem rozpoznać, ale pomógł mi w tym nieoceniony telewizyjny konferansjer. Ale to nic, największym "skarbem" wieczoru, okazał się Monty Pythonowski "Always Look On The Bright Side Of Life". Mogli sobie i nam, organizatorzy podarować tę łzawą wersję kapitalnego niegdyś song-skeczu. Podczas tego wieczoru miał on posmak prosektoryjny. Dam już spokój Spice Girls, panom May'owi i Taylorowi, a także pozostałym występującym żałościom.
Jak nisko musiała upaść masowa rozrywka, skoro taka lura wzbudziła ogólny zachwyt. Po raz kolejny udowodniono mi, że dzisiejszym masom można zapakować gówno w świecący papierek, a ci przez cały czas trwania ceremonialnej męki będą go rozwijać, by na końcu ujrzeć nagrodę na jaką zasłużyli.
Oczom nie dawałem wiary, z czym przegrałem w niedzielę!!!. No tak, ale moich świecidełek nie widać gołym okiem, więc na co liczysz masełkowy chłopaczku fetniaczku. Moje świecidełka mogą ujrzeć tylko posiadacze wyobraźni.
Nie doczekałem końca. Wyłączyłem daleko od przewidywanego końca tę artystyczną masakrę, i udałem się do łoża. Nastawiwszy sobie nowe Dead Can Dance, poczułem jak lekkość tej muzyki, unosi moje tłuste i sflaczałe cielsko ku górze, niczym pierzastą chmurkę.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)
nawiedzonestudio.boo.pl