wtorek, 21 lutego 2012

THE AUSTRALIAN PINK FLOYD SHOW - "Live At The Hammersmith Apollo 2011" - (2011) -

THE AUSTRALIAN PINK FLOYD SHOW - "Live At The Hammersmith Apollo 2011" - (TAPFS International) -  ***1/2


The Australian Pink Floyd Show, to swoisty fenomen. Jako tribute band (lub cover band- jak kto woli) zyskali niemałą sławę, a także pełne błogosławieństwo od żyjących członków Pink Floyd, do imitowania ich floydowskiego show.  Zespół ten, ogranicza się tylko do występów na żywo (nie nagrywa studyjnych płyt) i do spektakularnych widowisk, pełnych mnogości świateł, laserów, wizualizacji, itd..., dbając przy tym o najmniejsze szczegóły , które charakteryzują występy oryginalnego Pink Floyd. Dotąd wielu wykonawców próbowało zmierzyć się z floydowską twórczością, i to z różnymi skutkami, jednak żaden z nich nie osiągnął tyle co ci niesamowici Australijczycy. Pomijając już fakt, że tego typu tribute bandy, oddające hołd innym "wielkim", jak dla przykładu tribute bandy dla Yes czy Genesis, ograniczyć musiały swoje przedsięwzięcia do garstki fanów, występując jedynie w klubowym zaciszu.
Do niedawna , by usłyszeć The Australian Pink Floyd Show, trzeba było wybrać się na ich koncert (co zresztą polecam!), ale teraz do głosu dochodzą także wydawnictwa DVD i CD, zarejestrowane właśnie podczas występów. Największym mankamentem wydaje się fakt, iż zdobycie tego typu wydawnictw możliwe jest głównie na stoisku firmowym zespołu, i to właśnie podczas ich koncertów.  Właśnie dzięki takiemu niedawnemu poznańskiemu show, udało mi się kupić ten oto podwójny CD, z zapisem koncertu w londyńskim Hammersmith Apollo, z 17 lipca 2011 roku. Program tego przedstawienia różni się nieco od tego z poznańskiej Areny, niemniej daje on dobre pojęcie o tym jak grupa wykonuje kompozycje swoich mistrzów. Z jednym zastrzeżeniem, na koncercie brzmi to wszystko o wiele lepiej!, w stosunku do tych dwóch płyt.  Basista śpiewa często niczym prawdziwy Roger Waters, a pozostali panowie wymiennie naśladują Davida Gilmoura. W zależności od tego , którego z nich głos, bardziej pasuje do danej kompozycji i przypomina mocniej barwą jego samego. A tutaj nie bardzo się to słyszy. No chyba, że jest to efektem niedawnej (a co za tym idzie, zauważalnej!) zwyżki formy. Nie ma tutaj także miejsca na jakiekolwiek eksperymenty, improwizacje czy inne dorzucenie czegoś od siebie. Wszystko podporządkowane zostało regułom wytyczonym przez oryginalne kompozycje Pink Floyd. Zgadza się tempo, brzmienie, efekty. Słowem, wszystko. Nawet improwizacje trzymają się pewnego szablonu. Można zamknąć oczy i poczuć magię prawdziwego floydowskiego koncertu. Z tym, że taką magię bez dodatkowego szaleństwa. Zatem słowo "magia", nabiera tutaj znaczenia terminu "powielacz". Jedynym odstępstwem od normy są różnego rodzaju symbole czy floydowskie  wizualne gadżety, przerobione w sposób humorystyczny, jak na przykład przechodzące światło przez pryzmat i jego rozszczepienie, znane z okładki "Dark Side Of The Moon", gdzie podczas koncertów za ów pryzmat robią kontury Australii. Albo innym razem na scenie zamiast nadmuchanej świni tańczy kangur, który przypomina zresztą bardziej skrzyżowanie myszy właśnie ze świnią. I tak dalej, i tym podobnie... Australijczycy poza (prawie)perfekcyjną imitacją takiego spektakularnego show, także trzymają się wiernie doborowi repertuaru. To znaczy, dokonują czasem kompozycyjnych roszad, ale i tak są to nagrania, na podstawie których Pink Floydzi również w przeszłości budowali programy swoich przedstawień. A zatem, otrzymujemy na tychże obu płytach m.in: "Shine On You Crazy Diamond", "Wish You Were Here", "Money", "Learning To Fly", "Time", "Another Brick In The Wall, Pt.2", "One Of These Days", "Arnold Layne", i wiele innych tzw. killerów ... Praktycznie przemierzamy przez całą historię zespołu, a więc od czasów Syda Barretta, poprzez dalszą epokę Waters'owską, aż po czasy, gdy niepodzielnym liderem był już tylko Gilmour. Wszystko jest umiejętnie wymieszane, by nie zamęczyć słuchacza jakąś niestrawną chronologią.
Pomimo, iż Australijczycy wiernie imitują Pink Floyd, nie oznacza to, ze są tak samo perfekcyjni jak ich muzyczni ulubieńcy. Absolutnie nie. O ile brzmienie i sama gra muzyków bywa mistrzowska, o tyle w kwestiach wokalnych bywają, delikatnie mówiąc, niedociągnięcia. Ale to dobrze. Przynajmniej można rozróżnić kto jest kto.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl