wtorek, 25 lipca 2023

w kotle czarownic

Drżałem o koncert Hollywood Vampires. Nie pisałem o tym przed, ponieważ nie chciałem zapeszyć. Niepokoiły jednak newsy o odwołaniu chwilę wcześniejszych występów w Budapeszcie oraz na Słowacji. Nie podano żadnych powodów tego stanu rzeczy, przez co narosła we mnie nieprzyjemna mgiełka tajemnicy. Gdzieś nawet doczytałem, że w Budapeszcie ludzie jeszcze stali w kolejce do kas, kiedy poinformowano, że muszą oblizać się smakiem. Zatem, nawet zapewnienia ze strony Doliny Charlotty o niezagrożonym polskim koncercie, nadal nie uspokajały. A teraz dowiaduję się, że poszło o Johnny'ego Deppa, a konkretnie o jego niedyspozycję na Węgrzech. Na jakimś plotkarskim portalu napisano, że stracił on przytomność w hotelu. Oczywiście to tylko przekaz z prasy brukowej, lecz gdyby się potwierdził, no no no... Jak dobrze więc, iż w Szarlotcie karaibski pirat wyglądał jak najdyspozycyjniej. Zdrowia Johnny! - bez względu na prawdziwość lub fałsz tej informacji.
Na talerz gramofonu właśnie wędruje Alice Cooper "Billion Dollar Babies". Jedna z moich najulubieńszych płyt Alicji. Mógłbym przy tej okazji co prawda dorzucić jeszcze kilka innych równie poważanych tytułów, ale wówczas, ten zdecydowanie nierecenzencki wpis, nie miałby końca.
Zachodnioniemiecki Warner'owski egzemplarz, stare bicie z przynależnego płycie 1973 roku i od razu na początek "Hello Hooray". Genialny numer, w trakcie którego dawny słuchacz od razu wiedział, że oto przed nim album nieidący w przelewki. Perfekcyjne ucho Boba Ezrina nie pozwoliło na najmniejsze potknięcie podczas jego realizacji. Było nie było, nie za nic facet realizował też Kiss czy Pink Floyd.
Ta płyta to nie tylko hity: "Billion Dollar Babies", "Elected", "No More Mr. Nice Guy" czy "I Love The Dead". Całość brzmi zwarcie i konsekwentnie, natomiast cudownie upiorny Alice Cooper zaśpiewał po mrowienie ciała. Wiadomo, dochodziły jeszcze gitary, zarówno podstawowej sekcji, co i gościnnej, do tego genialna wokalna asysta Donovana w numerze tytułowym, plus kilka innych, dających perfekcyjną spójność czynników. Sam Alice Cooper był wtedy horror'rockowym bożyszczem, do tego seksualnym prowokatorem, a jego występy opiewały o najwyższej próby teatr. Oczywiście lata siedemdziesiąte to inne możliwości niż obecne stadionowe gigantomanie wszelakich Ramsztajnów i tym podobnych względem mas przytulasów. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. I choć dla mnie koncertowy Alice Cooper to wciąż rajcujący kocioł czarownic wiem, iż dla obecnych młodziaków to co najwyżej nieuprasowany ministrant. Ale słuchajmy i podziwiajmy. Gówniażerka nie ma żadnego zacnego odpowiednika, więc z zazdrości niekiedy zadrwi z naszego.

a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"