piątek, 21 lipca 2023

dama i artysta

To już dwa i pół roku od śmierci Jona Marka. Lubianego w licznych kręgach, acz nieobsypanego złotą sławą gitarzysty i nastrojowego śpiewaka.
Patrząc na Marka historycznie, trudno nie przypominać współpracy z wczesnym Johnem Mayallem, co też komponowaniem i aranżowaniem równie odległych piosenek dla młodziutkiej Marianne Faithfull. Ale ja chciałbym o takim innym Jonie Marku. Nawet już spoza cudownego duetu, jaki współtworzył w latach siedemdziesiątych z saksofonistą i flecistą Johnny'ym Almondem. Tak a propos, zapewne pamiętają Państwo wspaniałą płytę "Other Peoples Rooms"? Słuchaliśmy jej w nawiedzonym dwu-, może nawet trzykrotnie.

Na dzisiaj jeden z moich faworyzowanych solo albumów Jona Marka. Płyta niesie się sugestywnym wobec całej zawartości tytułem "The Lady And The Artist", a jej pierwsza na moim FM emisja dotyczy jeszcze czasów winogradzkiego radia.
Skromna, niczym nieupiększona czerwona róża, na białym, w istocie niewinnym tle. Stanowi za symbol wobec kogoś, dla kogo Jon Mark sprokurował całą tę balladową dychę.
Album poprowadzony smutnym głosem dostarcza niezgłębione przestworza miłości. Rzecz zdecydowanie przyjazna na ukojenie burzowego dnia, z wyładowaniem samych romantycznych uniesień. Songi "China Dolls (Beautiful Women)", "Stay" bądź tytułowe "The Lady And The Artist", unaoczniają twórczą unikatowość, jakiej trudno szukać na empikowych półkach. I tyle dzieje się dobra przez blisko czterdzieści minut, na tej pozostawiającej jednak pewien czasowy niedosyt płycie.
Idealny zestaw na nieszczęśliwe chwile. Podnoszący na duchu, wzmacniający, a i pod każdym melancholijnym względem przydatny.
Wysłużony, delikatny głos Marka, plus akustyczna gitara, prawdziwy oręż, a i by nie poczuć suchości gardła. Instrument pełniący tu jednak rolę zdecydowanie narracyjną. Bo i też postawmy sprawę jasno, nie jest to płyta dla improwizacyjnych wybiegów. Potowarzyszy nam jeszcze gitara elektryczna, na której Jay Lewis, jednak jej rola jest tak epizodyczna i szczątkowa, że niekiedy niezauważalna. Przepięknie na akustycznym pianinie wystawił się 'RollingStonesowy' Nicky Hopkins. Chyba najważniejsza, obok samego Marka, postać. Jest jeszcze elektryczna mutacja tego Chopinowskiego instrumentu plus syntezatory, a na nich Mark Ross.  Koniecznie nie przeoczmy jego paru poruszających pianistycznych błądzeń w przytoczonym chwilę wcześniej "Stay". Ależ się zadziało.
Powrót po dłuższym niesłuchaniu do muzyki, która na błogo ustawiła mi dzień. Słucham więc, dumam, kontempluję, obserwuję kwiaty i drzewa, tak mną rozmarzyło.

a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"