czwartek, 13 lipca 2023

Elton John

Po ponad pięciu dekadach Elton John opuszcza scenę. Trudno uwierzyć, jednak przypomnijmy słowa piosenki: nic nie może przecież wiecznie trwać.
Jak dobrze było w czerwcu 1995 zagościć na koncercie mistrza fortepianu. W okresie renesansu szczytowej jego formy. Szkoda, że niczego sobie nie zapisałem. W sensie, o samym występie. W albumie, obok wklejonych dwóch biletów, tylko kilka słów o tym, kogo spotkałem i jak spędziłem pokoncertowy wieczór. Nieodpowiedzialnie, ale wtedy taki byłem. Często lekkomyślny i chyba ze zbyt mocnym przekonaniem, że niczego nie zapomnę i po upływie blisko trzydziestu lat wyrecytuję minutę po minucie z tego 'niezapomnianego' występu. Nigdy tak nie jest, teraz to wiem. Niczego więc nie pamiętam. No, może poza pojedynczymi sekwencjami, a najlepiej początek koncertu i kilka minut przed. Wszystko co do minuty. Według mojego zegarka nawet o dziewiętnastej pięćdziesiąt dziewięć. Elton wybił pierwszy akord, gdy akurat obrzeżem korony pędziłem ku zejściu na murawę. A później trzeba było przecisnąć się przez rozpalony gąszcz, czym bliżej sceny, coraz mocniej rozemocjonowanych fanów. To jeszcze epoka bez podziałów na strefy vip, golden, platinum i co tam jeszcze. Miałem bilet na koronę, a bez problemu udało mi się wejść na boiskową murawę. Dotarcie niemal pod scenę można było sobie wywalczyć. Bez przepychanek czy zadeptywania.

Nie da się mieć wszystkiego, tym bardziej w jeden wieczór listy marzeń. Zabrakło więc niejednej z upragnionych piosenek, jak choćby "Crocodile Rock", "I'm Still Standing" czy "Your Song", ale wiele z tych oczekiwanych jednak było: "Rocket Man", "Don't Let The Sun Go Down On Me", "The Last Song", "Funeral for a Friend/Love Lies Bleeding", "Candle In The Wind", "Dixie Lilly" czy "Sacrifice". Byłem przeszczęśliwy. W jeden wieczór o kilkanaście lat młodszy, w dodatku z poczuciem uczestniczenia w czymś niezwykłym. Po latach to przekonanie umocniło się jeszcze bardziej.
Chętnie na osłodę niedawnej wieści posłuchałbym teraz jakiejś reprezentatywnej koncertówki. Właśnie przeglądam płyty Eltona, i co? Nic z tego. Nie ma. Jak to możliwe, że taki Artysta nie dorobił się odpowiedniego live albumu? Przynajmniej jednego. Przez te ponad pięćdziesiąt lat była niejedna trasa i stosowna ku temu okazja, a tu klops. Pierwsze dwa żywce: "17-11-70" oraz "Here And There", raczej takie sobie, z kolei usłane przebojami "One Night Only", pozbawione najmniejszego zalążka magii. Wszystko takie przewidywalne i trochę nazbyt cukierkowate. Produkcja też raczej pod masowe, mniej wytrawne ucho. Bije brak przynajmniej jednego przykuwającego momentu. Takiego, który uratuje całość, i za sprawą którego zechce się sięgać po płytę wielokrotnie. Zdecydowanie najokazalej prezentuje się "Live in Australia", z występem z Sydney w 1986 roku. Elton w stroju Mozarta plus blisko dziewięćdziesięcioosobowa orkiestra z Melbourne. Dostojny nastrój i udany repertuar. Na plus, iż nie tak oczywisty. Obok pewniaków, są też mniej popularne piosenki, jak kolubrynowe względem radia "Tonight". To jedna z Jego mniej rozpowszechnionych perełek, a tu, w zorkiestrowanej wersji, zabrzmiała niemal filmowo: "... niech dzisiejszej nocy kurtyna opadnie w ciszy. Może choć dziś spróbujesz nie prowokować człowieka, który jedynie pragnie zobaczyć twój uśmiech ...". Piękna rzecz. Niekrótka, zarówno na przynależnym jej "Blue Moves", jak i tutaj. Co ważne, nie wycięto żadnego z jej atrybutów. Elton dostojnie przebiera po klawiaturze i nawet na moment nie zbłądzi. A jak śpiewa! Nie przedłużając, "Live in Australia" to fantastyczny koncert i bez wątpienia najlepszy w kryminalnie skromnym live płytowym repertuarze Mistrza. Lecz nawet on sprawy nie ratuje. Ogólnie w owym temacie ubogo i wypada prędko przejść do działania. Panowie z EMI i Interscope bierzcie się do roboty, zamiast podlewać gabinetowe palmy. Na godne Mistrza podsumowanie, może nareszcie się uda. 

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"