poniedziałek, 3 lipca 2023

"NAWIEDZONE STUDIO" - program z 2 lipca 2023 / Radio na 98,6 FM Poznań + "BLUES RANUS" (zastępstwo)









"NAWIEDZONE STUDIO"
wydanie z 2 lipca 2023
(
z niedzieli na poniedziałek, start godz. 22.00, a potem najlepsze granie w eterze do 2-giej w nocy)
 
98,6 FM Poznań oraz w sieci
realizacja i
prowadzenie: a.m.

 

CHRIS ISAAK "Mr. Lucky" (2009) -- o letnich uczuciach w słoneczne wakacje, czemu nie. Któż by o nich zaśpiewał bardziej przekonująco, jeśli nie najlepszy spadkobierca tradycji po Elvisie Presleyu, Royu Orbisonie, a niekiedy i Johnnym Cashu. Bardzo lubię tę płytę, a zarazem snuję przekonanie o częstszym do niej na antenie dostępie, by odpruć o Isaaku łatkę artysty 'one hit wonder', choć fakt, że przecież przecudownego "Wicked Game".
- Summer Holiday
- We Let Her Down

THE MAMAS AND THE PAPAS "The Best Of" (1995) -- kompilacja -- w tej piosence kalifornijskie rozmarzenie dotyka pragnienia ciepłego Los Angeles. I niedziwne, skoro przewija się tutaj szare niebo i brązowe liście. Moje marzenie, nie Paryż, nie Rzym, nie Krym, a Kalifornia. Tylko tam, zobaczyć i umrzeć.
- California Dreamin' - {oryginalnie na albumie "If You Can Believe Your Eyes And Ears"/1966/}

LEE SMALL "The Last Man On Earth" (2023) -- premiera! -- cóż za śpiewanie, cóż za emisja głosu. Słowami nie potrafię wyrazić zachwytu. Znam tego faceta od ho ho, a dopiero na tej płycie słyszę, jak potrafi wokalnie przyłożyć. Mało tego, nie brak mu smykałki do kompozycji.
- The Last Man On Earth
- Let's Go Together
- Heaven Sent

DAN REED NETWORK "Let's Hear It For The King" (2022) -- na płycie Lee Smalla w jednym kawałku wystąpił Dan Reed. Small jest jego wieloletnim fanem. Dana Reeda u Lee Smalla posłuchamy za tydzień, jednak nic nie stało na torach, by przypomnieć parę nutek z wciąż najnowszych Dan Reed Network. Dla mnie bomba płyta, a musicie Kochani wiedzieć, że właśnie na rynek wchodzi jej nowa edycja, z minimalnie inną kolorystycznie okładką, choć nie znam jeszcze tracklisty. Trzeba mieć. -- W te wakacje na bank z ekipą Dana Reeda się nie rozstajemy. To świetny czas na przypomnienie dokonań z najwcześniejszych, moim zdaniem najlepszych albumów. Największą miętę dzierżę do pierwszych dwóch. Miejcie czuja.
- Pretty Karma
- I See Angels

THE DEFIANTS "Drive" (2023) -- przepraszam, ale oto kolejny wspaniały lekko hardrockowy album nowego lica Danger Danger. Zresztą, The Defiants to matematyczne trzy/czwarte D2. Z Paulem Lainem na wokalu, ponieważ Ted Poley od pewnego czasu obrabia inne pole. Lubię obu tych wokalistów, więc każdemu w The Defiants bym przyklasnął. Mimo to, chyba lepiej, że tym razem akurat Paul Laine. -- "Go Big Or Go Home" sprzed tygodnia ujędrnia ten album, ale jak dotąd wszystkie cztery numery zapodane w eter to widok z góry najwyższej. Już kocham całą płytę, pomimo iż na dobre jeszcze nam się nie rozkręciła.
- Another Time, Another Place
- The Night To Remember

PRETTY MAIDS "Hell On High Heels" (1999) -- MAXI CD Japan -- tego maxi sprowadzałem niegdyś z Japonii za pośrednictwem pewnej holenderskiej hurtowni, a zawarte na nim trzy utwory (kwadrans muzyki) kosztowały mnie tyle, co pełnometrażowy album. Szaleństwo. Miło wspominam. Lubię nieobliczalność, ucieczkę od konwenansów, świat tylko mnie rajcujący.
- Hell On High Heels

PRETTY MAIDS "Anything Worth Doing Is Worth Overdoing" (1999) -- ostatni Pretty Maids jacy ukazali się za czasów nieodżałowanego winogradzkiego Radia Fan. Kręcili się w "Rock Po Wyrocku" i zastanawiam się, czy ktoś jeszcze pamięta, czy są tu i teraz ludzie z tamtych lat? -- Ronnie Atkins z nieziemskim wydzierem, ale to wciąż śpiewanie, żadne death/blackmetalowe zarzynanie. Wyczucie melodii, a i rock'n'rollowy, wręcz swingujący, jak na ten gatunek łojenia luz. Niemający sobie równych. No, może poza Einsteinem, wszak ten był niekwestionowaną gwiazdą rocka wśród naukowców.
- When The Angels Cry
- With These Eyes

ANGEL "Once Upon A Time" (2023) -- wspaniała płyta, ale trzeba jej więcej posłuchać. Po pierwszych dwóch/trzech emisjach wyceniałem całość na trzy, góra trzy i pół gwiazdki, teraz spokojnie daję cztery, a nawet cztery i pół, i coś czuję, że z czasem notę zaokrąglę, by nie trzeba było pokonywać tych niepotrzebnych ułamków. Znamy historię Angel, znamy wszystkie ich dokonania, albowiem w dziejach Nawiedzonego Studia chyba niczego nie przeoczyłem. Na naszych oczach pisze się nowy rozdział dla tej muzyki. Moje powinszowania.
- Turn The Record Over

CHARLIE "Charlie" (1983) -- nudno mi z tym przy każdej okazji akcentowaniem, że ulubiony, ulubiona... ile można? Z czasem przestaję być wiarygodny, jednak nic nie poradzę, że często z takimi właśnie płytami docieram na Rocha. Podobno świętego. Nie wierzę w świętych i świętości, nie ma, nie istnieją. Każdy człowiek ma w sobie odrobinę anioła, a resztą diabła. Dlatego moje radio mieści się przy Rocha. -- Trochę o Charlie pogadaliśmy, więc przepisywać się nie będę, ale że ten konkretny album jest moim z ich dorobku ulubionym, to możecie dowiedzieć się po raz kolejny. Na wczoraj środek strony A oraz dwa kawałki z początku strony B. Było, nie było, przyszedł moment, kiedy do odwrócenia płyty z A na B zachęcili mnie Angel - sprawka chwilę wcześniej zaserwowanego "Turn The Record Over". -- Przekazujcie to granie dalej. Kultywowanie tej konkretnej muzyki to jak metafora życia wiecznego. Niech nikt nie wrzuci do szuflad zapomnienia. -- Na tym nie koniec, Terry'ego Thomasa, lidera Charlie, popodziwialiśmy chwilę później z roli producenta u Foreigner.
- Spend My Life With You
- The Heartaches Begin
- You're Everything I Need

FOREIGNER "Unusual Heat" (1991) -- i oto ta płyta. Całkiem całkiem, choć już bez Lou Gramma, a z bliżej wówczas nieznanym Johnny'ym Edwardsem. Choć żaden z niego impersonalny, wszak chwilę wcześniej pośpiewał w glammetalowych Buster Brown, u których na drugim albumie pobębnił James Kottak. Facio, który za chwilę wbił do Kingdom Come na ich pierwsze dwa, co tu dużo deliberować, kapitalne longplaye. A potem wiadomo, całe lata w Scorpions, z którymi pewnie byłby do teraz, gdyby przesadnie nie pociągał. W każdym razie, ci konkretni Foreigner nie ustępowali starszym poziomem, choć mieli do zaproponowania tylko jeden na międzynarodową skalę przebój "I'll Fight For You". Niestety nie muskał on nawet o kolano "Waiting For A Girl Like You", "Say You Will" czy "I Want To Know What Love Is". Że powołam się tylko na rytmy przytulaśne.
- I'll Fight For You
- Unusual Heat

DOWNES BRAIDE ASSOCIATION "Halcyon Hymns" (2021) -- DBA4 -- 8 września Geoff Downes oraz Chris Braide wydadzą nowy album, a więc nastanie nowa symbolika, jako DBA5. Tytuł "Celestial Songs". Trochę się boję, wszak napawa on leniwymi kluchami, a już wystarczą ostatnie psalmowe nudy Paula Simona.
- She'll Be Riding Horses (for Sue)

PENDRAGON "North Star" (2023) -- prześliczny mini album. O demony, chciałbym takiej muzyki na osiemdziesiąt minut, a tu ledwie z ogonkiem dwadzieścia cztery. Odchodzę zatem od stołu z uczuciem niedosytu, lecz w nadziei, iż na kolejne kompozycje Nicka Barretta nie przyjdzie czekać latami. -- "North Star" to muzyka do lepszej nierzeczywistości, do świata pozbawionego wojen, przemocy i nienawiści. Sączy się z niej miłość i nadprzyrodzony talent. Powinni tę płytę wykładać w szkołach. Obowiązkowo. Za ucieczkę z zajęć karałbym o dziewiętnastej trzydzieści Wiadomościami, a po nich lewatywą. -- Jeśli kogoś lubisz oznacza to, że chciałbyś nosić jego koszulkę, a ja Pendragon nawet kocham. 
- Fall Away

ELOY "Echoes From The Past" (2023) -- premiera! -- fascynująca kosmiczną atmosferą, barwami oraz cierniami okładka najnowszych Eloy, idealnie współgrająca z muzyczną zawartością. Żadnego przełomu, żadnych trików, po prostu poczciwy, obecnie już 78-letni Frank Bornemann plus jego rockowy wehikuł czasu, który okazjonalnie wybiega w przyszłość, lecz od pewnego czasu woli wstecz. -- "Echa Przeszłości" to pokłosie niedawnych dwóch płyt poświęconych Joannie D'Arc. Rock'operze o życiu i losach narodowej francuskiej bohaterki. O ile tamte płyty trochę rozczarowały, to finisz całej tej opowieści znakomity! Dramaturgia, potęga, klimatyczne pasaże, symfoniczny rozmach, a przy tym spokojna, skoncentrowana atmosfera, nierzadko ponura, która fascynuje i nie pozwala oddalić się od głośników. Na wczoraj zaserwowane trzy utwory kapitalne - i nie jest to tylko moja opinia. Dzięki, że nie przysnęliście, jak tamci. -- Wielki świat muzyki, za tydzień do niego powrócimy.
- Conspiracy
- The Pyre
- Farewell

LLOYD COLE "On Pain" (2023) -- premiera! -- trudno rozpisać się w temacie płyty, o której nagadałem się wczoraj po łaskę Waszej, Drodzy Państwo, cierpliwości.
- I Can Hear Everything
- The Idiot

OPPOSITION "Blue Alice Blue" (1990) -- nieprzesadnie kultowa w Polsce grupa, w świecie raczej kojarzona przez najzagorzalszych wielbicieli posępnego, nowofalowego rocka. Ten album pojawił się u nas na równi z premierą światową. Pamiętam, jakie to było wydarzenie. W rok po upadku komuny nic jeszcze w naszej fonografii nie było pewne, ni oczywiste, a tu taki strzał. Dlatego też, na wydane wtedy CD oraz kasetę ludzie rzucali się jak mysz na ser. Nie mam niestety pierwszego, fakt skromniejszego, lecz jednak zawsze najważniejszego pierwszego tłoczenia tej płyty, lecz myślę, że chyba nieźle zabrzmiała w nocy digipakowa, sprzed kilku lat reedycja.
- The Man Who Almost Shaves
- Do You Know How That Feels
- Crawl To Me

NATALIE MERCHANT "Keep Your Courage" (2023) -- dojrzała, kobieca, pełna mądrych tekstów i przytulających melodii płyta w sile wieku dziewczyny, która już dawno zapomniała o 10,000 Maniacs. I nie ma sensu przy każdej nowej muzyce Natalie tego przypominać. Wczoraj Artystka o miłości. O takiej, co "nie zna wstydu i wątpliwości".
- Song Of Himself

SAROLTA ZALATNAY "Zalatnay" (1971) -- do madziarskiej Sarolty, uznawanej za tamtejszą Janis Joplin, zalecał się przez moment nawet BeeGees'owy Maurice Gibb, i trudno się dziwić, wszak z Sarolty był wtedy kawał niczego sobie babeczki. Inna sprawa, z czasem nieco problematycznej, a nawet będącej mocno na bakier z prawem, za co zresztą rok lub dwa przesiedziała w ciupie. Ale to nie problem Nawiedzonego Studia, mnie interesuje sztuka, a na tej płycie panuje pierwszej wody śpiewanie oraz mozaikowy retro rock, niekiedy nawet prog. Gitarom towarzyszą Hammondy, a Sarolta bywało, iż potrafiła szarpnąć a'la Janis. Mamy tu również dobrą ekipę muzyków, m.in. z Omegi, Metro lub Locomotiv GT. Dla fanów węgierskiego rocka rzecz obowiązkowa, choć raczej nie jestem za przymusem, ponieważ wszelaki przymus to autokracja, a my już mamy takiego krzywousto-krzywookiego 'rządziciela', i nic z tego dobrego nie wynika. Zostawmy jednak smutnego pana, iście muzycznego impotenta -- W czasach komuny płyty z węgierskiej Muzy, czyli Pepity, nie były warte nic, albo warte niewiele. Licznymi z nich zabijano muchy, jednak czas z niektórymi obszedł się czcigodnie i teraz np. taka Sarolta Zalatnay to pożądana klasyka rocka, a w empikach nie podają.
- Késő Esti Órán
- Hiszed-e Még
- Szép És Hazudik

BRENDA RUSSELL "Get Here" (1988) -- mam zaledwie na winylu. Nie pojmuję, jak mogło do tego dojść, by tak zmysłową muzykę skrywać tylko ze zgrzytami. Dobrze, że kiedyś płytę przekopiowałem na audio CD, tym samym gorzej nie będzie. W ogóle, większość lubianych winyli, których nie posiadam odpowiednika na CD, chętnie zamieniłbym na te nośniki od ręki. Ale wiem wiem, nie ma głupich, każdy chce bez trzasków -- "Get Here" to przede wszystkim "Piano In The Dark". Cóż za piosenka! Ciepła, zmysłowa i rzecz jasna mocno pianistyczna. Niekiedy dobrze fortepianu nie zakłócać niepotrzebnym słowem. A przy muzyce tak wielu ludzi gada i gada. Nie dają posłuchać. Zawsze przeszkadzają, jakby mieli nie wiem co i jak ważnego do nagadania. Niech zatem nikt nie przeszkadza, nie zagłusza i pozwoli przez te pięć i pół minuty pomyśleć o kimś bliskim. Brenda Russell w tej piosence wykazuje taką potrzebę. -- Udało się jeszcze na tuż przed drugą przemycić podszyte saksofonem Davida Sanborna "Le Restaurant". Nigdy nie było hitem, a przecież cudne. W ogóle cała płyta to jak pożądany kamyczek do każdego ogródka. O ile nie zohydzi nam klimatu napieprzający zewsząd rap. Ale spokojnie, kiedyś się skończy. Wtedy rozdamy miotły i niech posprzątają, co nabrudzili.
- Piano In The Dark
- Le Restaurant - {featuring David Sanborn}

MICHAEL THOMPSON BAND "The Love Goes On" (2023) -- miało pójść na dobry wieczór, a poszło do poduchy. Też pasuje, nie sądzicie? -- Pięć godzin minęło, jak z bicza strzelił. I byłoby mi jeszcze przyjemniej, gdyby nie tylko mnie. Za tydzień powtórka, godzina za Krzyśka, a potem moje gospodarstwo. Liczę na Was. Jeśli mnie licho nie weźmie, nie zawiodę. Do usłyszenia...
- The Love Goes On

================================
================================


"BLUES RANUS" - zastępstwo
niedziela 2 lipca 2023 r. - godz. 21.00 - 22.00

realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski


ERIC CLAPTON "24 Nights" (1991) -- sprawa dotyczy 24 koncertów Claptona z okresu 1990/91 w londyńskim Royal Albert Hall. Właśnie na rynek trafił, powiedzmy komplet tamtejszych wyczynów, z których na starym wydawnictwie mamy jedynie 'highlights'. Do wyboru 9-winylowy lub 6 CD box, albo w przypadku kompaktów trzy wydawnictwa po 2 CD, z podziałem na występy 'rock', 'blues' oraz 'orchestral'. Do wszystkich dochodzą jeszcze płyty wizyjne.
- Old Love

TINA TURNER "What's LoveGot To Do With It" (1993) -- soundtrack do biograficznego filmu o Tinie. Często bluesowy.
- (Darlin') You Know I Love You - {B. B. King cover}
- A Fool In Love (1993 version) - {Ike & Tina Turner cover}


THE HIGHWAYMEN "Highwayman 2" (1990) -- jak dla mnie najlepszy country album ever! Mógłbym go ze sobą targać do radia każdej niedzieli.
- Silver Stallion - {Lee Clayton cover}
- Born And Raised In Black And White
- American Remains
- Songs That Make A Differance

JIMI HENDRIX "Band Of Gypsys" (1970) -- ostatnie chwile Maestra Jimiego, jeszcze tylko kilka miesięcy życia. Ale wiecie Drodzy Państwo, co jest niesamowite? Że Jimi Hendrix tak zrewolucjonizował gitarę, że choć nagrywał płyty przez circa trzy lata (nie licząc odszukanych archiwów), a żył tylko dwadzieścia siedem, to oczarował świat rocka na kolejnych pięćdziesiąt.
koncert z 1 stycznia 1970 roku w nowojorskim Fillmore East

- Changes - {śpiew, no i perkusja Buddy Miles}

SPOOKY TOOTH "Spooky Two" (1969) -- momentami fenomenalny drugi LP Anglików, i tylko szkoda, że nie stykło czasu na "Evil Woman", a nawet krótkawe "Better By You, Better Than Me" - numer, który niespełna dekadę później z sukcesem przerobili Judas Priest. Szczególnie przyczyniła się ku niemu w latach osiemdziesiątych sądowa wokanda. Pamiętamy słynny proces dwojga młodziaków, którzy po tym utworze, jak i po całej płycie "Stained Class", strzelili sobie w łeb. Dżudasom zarzucano przekaz podświadomy, który rzekomo do tego doprowadził. Na szczęście rozeszło się po kościach, muzyków oczyszczono, a dzięki całej tej sprawie parę kolejnych pokoleń zawsze ma chrapę na posmakowanie na własnej skórze. Pamiętajmy, to tylko sztuka, nic na serio, bawmy się, żadnych głupstw.
- Oh! Pretty Woman - {bonus track}- /kompozycja A. C. Williams/ - {strona B singla "That Was Only Yesterday" /1969/}

================================
================================

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"