Postać wybitna, zarówno w głosie, co repertuarze, absolutny Mistrz troszkę zamierającego śpiewania jazz/swingu. Dla mnie persona pokroju Franka Sinatry, Matta Monro, Andy'ego Williamsa czy Binga Crosby'ego. Oczywiście każdy inny, lecz w swoim fachu toćka w toćkę perfekcyjny. Piosenkarze czasów dobrze skrojonych marynarek, eleganckich lokali, skrupulatnie dobieranego repertuaru, dużych płytowych wytwórni i jak najsłuszniejszej pewności siebie i swojej wartości.
W 2016 roku ukazał się kompakt Tony'ego Bennetta "Celebrates 90", rzecz tytułem wyjaśniona, iż z racji celebrowania jego dziewięćdziesiątych urodzin. Maestro zaśpiewał tam choćby z Billym Joelem, ale też nie bronił swobody Eltonowi Johnowi, Lady Gadze czy Steviemu Wonderowi. Proszę posłuchać. Formę i głos trzymał do końca, a po takim przedstawieniu można było sądzić, że pożyje jeszcze ze trzydzieści lat. Niestety, natura nieubłagana, zaprogramowała nas na pobyt krótszy i nie pomogą tu żadne fitnessy, siłki czy friendlyfoody. Chociaż, kiedyś gdzieś przeczytałem, że gdyby nie choroby oraz wypadki losowe, przy dobrych wiatrach człowiek jest zaprogramowany na sto dziesięć, sto dwadzieścia lat. Tyle, że po kiego tak długo? Muzyka zjeżdża, wszędzie śmierdzi rapem, dla kogo zatem uprawiać swing, skoro nawet w szkołach nie istnieją dobrego kroju lekcje wychowania muzycznego. Chory system zmusza dzieciaków, by te w wieku dwunastu lat podziwiały Chopina czy Beethovena, a to ewidentnie kłóci się z młodzieńczą naturą, z zapotrzebowaniem wieku dojrzewania. Najpierw dobre piosenki, uwrażliwienie na ich krasę, na melodie, na dopasowane do nich coś znaczące teksty, a dopiero potem wielcy klasycy skrzypiec czy fortepianu. W takiej kolejności. Nawet jeśli genealogia nakazuje odwrotnie. Niech ministerstwo oświaty weźmie mnie do współpracy układania programu edukacji muzycznej, a wszyscy będziemy żyć śpiewająco. W przeciwnym razie powyrastają kolejni nudziarze o samochodach, remontach oraz dom i ogród.
Nikogo w tym cholernym kraju nie interesuje muzyka, w sensie na życia skalę. Dlatego jesteśmy takim smutnym narodem. Proza życia, ciągłe polityczne bierki plus łażenie do kościoła, to przepis na spierdolenie bytu. I pardon, że w okolicznościach Tony'ego Bennetta wysuwam takie podłoża, jednak nigdy nie znajdę odpowiedniejszej okazji. Poza tym, na tym blogu jeszcze w miarę czuję się wolny. Też nie do końca, bo zawsze jakaś menda czuwa, by potem na mnie donieść, ale to też dowodzi, że nawet system demokratyczny pełnej wolności nie daje. Tu też czyhają różne żuczki, wyłoży się czy jeszcze nie tym razem. A mnie marzy się wolność wypowiedzi, taka pełną gębą, gdzie nikt się o nic nie bulwersuje, tylko jeśli widzimy głupca, to go takim bez konsekwencji nazwijmy.
Szacunek Panie Tony Bennett. Jeśli dożyję do niedzieli, nastawię na moim radio jeden czy drugi Pański kawałek dobrego śpiewania i niech się wkurzają wszelacy progresywni, że Andy, zamiast wyczekiwanego 'olśniewającego' prog wynalazku, najlepiej z rozpłakanymi solówkami, serwuje jakiegoś dziada od retro piosenek.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"