A ja lubię dziabnąć. Byle z prądem. Nie jakieś tam żadne zabawne pięć do dwunastu procent, a tyle, ile dla efektu potrzeba. Żałuję, że nie było mi dane zasiąść z Lemmym przy stoliku. Złośliwi powiedzą: widzisz, i nie ma go już na tym świecie. Ale jak żył! Pełnią rock'n'rolla i oddaniu pasji. Czy można piękniej?
Taka mnie naszła refleksja po dzisiejszej rannej wizycie u mego dentysty. Po uciętej miłej pogawędce oboje doszliśmy do wniosku, że z życia trzeba korzystać. Szybko i intensywnie, albowiem ono jeszcze prędzej przeleci. Dbać o zdrowie - jak najbardziej, lecz nie dać się zwariować. Oczywiście łatwo powiedzieć; pewnego dnia akumulator zdechnie i już nie da się naładować. Jednak oszczędzać na później, nie potrafię. Nie myślę o emeryturze, o domu samotnej starości czy o dogorywaniu pod respiratorem. Na to wszystko przyjdzie czas. Liczy się tu i teraz.
Walentynki za pasem, choć mnie już nie dotyczą. Dzień zakochanych w moim wieku nie przystoi. No chyba, że mowa o muzyce. W tej zakochiwać się nadal potrafię.
Od rana na ruszt zarzuciłem dawno niesłuchaną "Valentyne Suite" - jazz-progowych Colosseum. Cudowne granie. Dlaczego ja to w radio pomijam? Wersja z 1969 roku bezcenna, ale jednak ograna do bólu, tak więc zaaplikowałem sobie koncertową z 1994 roku, gdy grupa się zeszła w dawnym składzie. Dla tej muzyki ramy czasu nie mają znaczenia. Wszystko świeże i z polotem. Gdybym dzisiaj miał audycję z mety by poleciało w eter. Plus fenomenalne "Lost Angeles" - z genialnymi Hammondami Dave'a Greenslade'a i cuuuudownym śpiewem Chrisa Farlowe'a!!! Wszyscy zagrali obłędnie, co by nie mówić. No a TEN saksofon Dicka Heckstalla-Smitha w "Stormy Monday Blues" - palce lizać. Zapisuję do radiowego kajetu. Albo w tę, albo w jedną z kolejnych niedziel macie to Państwo u mnie.
W tym momencie przypomniało mi się, jak to kilkanaście lat temu byłem na koncercie Chrisa Farlowe'a w poznańskim "Blue Note". Spotkanie z legendą przyprawiało o przyjemne ciarki. Choć zarazem był to także smutny czas, albowiem jakoś mniej więcej w podobnym okresie zmarł właśnie Dick Hectstall-Smith, co w pewnym sensie zarzuciło niepokój w obozie Colosseum, co dalej? Jednak schedę po Muzyku przejęła fantastyczna Barbara Thompson - prywatnie żona Jona Hisemana - perkusisty zespołowego. Co prawda od tamtej pory Colosseum nagrali już tylko jedną płytę studyjną, ale czy im się gdzieś spieszy?
COLOSSEUM w 1994 r. |
Ostatnio padło zapytanie, dlaczego nie prezentuję starego rocka? Tego mniej znanego. Odpisałem, że dużo bywało tego w latach dziewięćdziesiątych. Właśnie w tamtej dekadzie miałem szczególną ochotę na tego typu muzykę. Dawne to jednak czasy. Muszę pomyśleć nad jakimś stałym kącikiem dla mniej znanego rockowego kanonu. Przynajmniej pół godzinki, gdzieś tam w drugiej części, już po północy. Dla tych, którzy poczekają, nie usną przed czasem. Wreszcie, dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"