niedziela, 26 lutego 2017

BLACKFIELD - "Blackfield V" - (2017) -


  




BLACKFIELD
"Blackfield V"

(KSCOPE)
*****



Panowie Aviv Geffen i Steven Wilson sporządzili najnowszy album według tej samej receptury, co cztery wcześniejsze. Przy czym należy pamiętać o mniejszym wkładzie Stevena Wilsona przy poprzednim "Blackfield IV" - a to z racji chwilowego wycofania się z głównych zespołowych szeregów. Jego ówczesny brak dzielnie zrekompensowali zaproszeni goście - z Anathemy, Suede czy Mercury Rev. Tym razem również wspomagających atrakcji nie zabrakło. W trzech nagraniach w roli producenta pojawia się Alan Parsons (a i w jednym wokalnie), do tego London Session Orchestra, jak też wyborna młodziutka izraelska wokalistka Alex Moshe.
Na okładce powraca apteczna lekowa butelka, znana z koperty pierwszego albumu. Zapewne panowie postanowili zasygnalizować swoje przywiązanie do tamtych chwil, gdy się ich współpraca na dobre zawiązała. Powrót do pierwszych kompozycji, świeżych pomysłów, a też wielkich nadziei. I choć piosenki Blackfield zawsze urzekają nastrojem melancholii, zadumy, czasem i smutku, to jednak z najnowszej płyty wyczuwa się nutkę radosnej atmosfery. Wszech panuje kompozytorska lekkość, by nie rzec - powabność. Chce się tego słuchać raz za razem. I zamiast stąpnąć z czasem na próg znużenia, wręcz przeciwnie - piosenki aż proszą się o kolejne emisje.
Rozwijają nieodkryte horyzonty, urzekając niejednokrotnie ślicznymi melodiami. Weźmy zaśpiewaną przez Stevena Wilsona, a produkcji Alana Parsonsa przebojową "How Was Your Ride?", poruszającą, delikatną i ponownie zaśpiewaną przez Wilsona "October" (z pianinem i smyczkami), bądź wykonaną przez zachrypniętego Aviva Geffena "Undercover Heart" - z ujmującym refrenem, przy tym wspomaganym wokalnie przez Stevena Wilsona oraz niesamowitą Alex Moshe. Proszę zwrócić uwagę na to cudowne nietuzinkowe dziewczę. Najlepiej w hipnotyzującej, nieco monotonnej, ale też pełni urokliwej "Lonely Soul". Ktoś powie, że nic tu się nie dzieje. Panowie Wilson i Geffen wyśpiewują w zwrotce jedynie zapętlone: "i'm a lonely soul", natomiast drugą zwrotkę, a raczej refren: "everything is broken, everything is chaos, everything in me" z równym zapętleniem akcentuje Alex Moshe. Niby nic, a jednak te pełne czaru blisko cztery minuty, i ja lubię sobie zapętlać.
"Blackfield V" jest dziełem na bardzo równym wysokim poziomie. Trudno z gąszczu znakomitych piosenek wyróżnić jedną czy dwie. Polecę może jeszcze położyć nieco większy nacisk na takie perły, jak: "We'll Never Be Apart", "The Jackal" czy finałową "From 44 To 48" - niektóre gitarowe akordy tej ostatniej troszkę przypominają o płycie Pink Floyd "Animals". Niczego rzecz jasna nie ujmując smakowicie zestawionym w jednym rzędzie "Sorrys", "Life Is An Ocean" oraz "Lately" - tu ponownie u boku Wilsona czaruje Alex Moshe. Choć w tym "trój-secie" wyróżniłbym "Life Is An Ocean"- z fenomenalną końcówką w stylu Porcupine Tree.
Jako, że lubię wszystkie płyty Blackfield (włącznie z powszechnie najmniej uznanymi "Blackfield II" i "Welcome To My DNA"), tak też nie bardzo potrafiłbym sklasyfikować albumowego podium, z którego dwie należałoby z niego zepchnąć. Zresztą po co, przecież muzyka to nie stadionowa bieżnia.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"