Przeciętny sympatyk rocka ma prawo niewiele wiedzieć na temat epizodów Johna Wettona w uznanych Uriah Heep, Wishbone Ash, Family, a tym bardziej w Roxy Music. Tak po prawdzie, Wetton więcej zdziałał dla solowego Bryana Ferry'ego, niż dla jego Roxy Music. Niesłusznie powszechnie bagatelizuje się ten fakt.
W Uriah Heep muzyk otarł się o schyłek wokalnego przywództwa Davida Byrona. Wokalisty o tragicznych losach, choć możliwościach nieprzeciętnych. Nie znam zbyt wielu entuzjastów płyt "Return To Fantasy" oraz "High And Mighty" - w moich oczach jak najbardziej udanych, lecz bez wątpienia ustępujących tym o trzy/cztery lata wcześniejszym. Poza tym, wkład Wettona w ich kształt okazał się niewielki. Artysta tak po prawdzie wciąż poszukiwał własnego miejsca, nie przesiadując w żadnej formacji nazbyt długo. O ile grupa Family pozwoliła Wettonowi ujawnić pełnię talentu, na który szybko skusił się Robert Fripp, oferując spełnienie muzykowi w King Crimson, o tyle po rozstaniu z Karmazynowym Królem, Wetton nie bardzo wiedział, co ze sobą począć. Nie spełnił się w obniżającym loty Uriah Heep, tym bardziej w słabo wówczas dysponowanym Wishbone Ash, i dopiero zawiązanie z dawnym kompanem z King Crimson, Billem Brufordem, grupy UK, dało nowy początek. Też nie na długo, ale przynajmniej owocem dobra marka oraz dwie bardzo udane studyjne płyty. Z których "Danger Money" uważam za jedną z najwspanialszych, jakie poznałem w życiu. A później to już wiadomo... Asia, projekty solowe... Wszystko wspaniałe, lecz inne. Bardziej melodyjne, przebojowe... Po roku 1982 Wettona postrzegano jako dostarczyciela melodyjnych piosenek, nawet jeśli muzyk nadal współpracował z mistrzami progresywnego rocka.
Pragnąłbym przykuć Państwa uwagę okresem Wettona spędzonym w King Crimson. Najbardziej ambitnym, twórczym i zwariowanym czasie w jego dziejach. Zresztą chyba nikt nie pozostał tym samym człowiekiem po współpracy z Robertem Frippem. Maestro Wetton - elegancko i z wyczuciem grający basista, do tego obdarzony mocnym i ciepłym głosem, stanowił w King Crimson za niezwykłą przeciwwagę dla awangardowej myśli twórczej Frippa. Potrafił ocieplić wizerunek niejednemu fuzowi i jazgotowi Frippa, nie raniąc przy tym eksperymentatorskiej myśli twórczej szefa całego tamtego przedsięwzięcia. Dlatego tak mocno powszechnie ceni się albumy "Larks' Tongues In Aspic", "Starless And Bible Black" oraz w sposób szczególny dzieło "Red" - przez wielu uznawane za najwspanialsze zespołowe dokonanie. I choć masowy odbiorca bez wahania wskaże na wielbione "In The Court Of The Crimson King", to ...
Bardzo lubię Wettonowską przygodę w drużynie Roberta Frippa. Często do niej powracam, lecz niewiele o tym na falach eteru. Już tak to bywa. W ostatnich dniach namiętnie wałkuję lubiane płyty Asii, UK, Wettonowskie solówki, a teraz powróciłem do King Crimson. Wyciągnąłem z szafy dawno niesłuchany 4-płytowy box "The Great Deceiver", no i... Jest to koncertowy zestaw obejmujący lata 1973-74, a więc końcową fazę wielkiego okresu Frippa i jego kompanii. Późniejsze losy nie znaczą dla mnie zbyt wiele, by nie powiedzieć - zupełnie nic. Nie przepadam delikatnie mówiąc za Adrianem Belew. Te wszystkie kolorowe albumy z pierwszej połowy lat 80-tych oraz późniejsze Thraki i Vroomy, to coś okropnego. Choć wszystkie je grzecznie przechowuję w kolekcji, a i zdarza się do nich powracać, celem sprawdzenia, czy coś we mnie po latach nie pękło. Uspokoję - jestem niewzruszony.
Box "The Great Deceiver" dostarcza wielu niespodzianek. Bywają nimi ciekawe improwizacje, odjazdy, odloty - których na regularnych płytach z oczywistych względów być nie mogło. Grupa na koncertach po "odbębnieniu" rzeczy oczywistych i najczulej przyjmowanych przez publiczność, wpadała w niekontrolowane transe. A wówczas działy się rzeczy niezwykłe. Do tego potrzebnych była wirtuozerska moc całej ekipy Frippa (ze skrzypcami, gitarą, basem, melotronem czy fletem), przy czym on sam potrafił machinę montować nawet, gdy w miarę często opuszczali go poszczególni współpracownicy. Jak m.in. pamiętna ściema Jamiego Muira, który w 1973 roku po zrealizowaniu się na "Larksie" wywinął się z kontynuacji trasy koncertowej, symulując ból nogi. Podobno podczas jednego z występów coś z zestawu perkusyjnego mu ją przygniotło i nie pozwoliło jej kontynuować. A tak naprawdę , to facet w tamtym okresie był pod wrażeniem jakiejś głupawej lekturki na temat jogi, więc przeszedł duchową transformację, w konsekwencji czego wkrótce porzucił muzykę. Słowem, odbiło mu, jak jednemu z moich niedawnych kolegów, którego na niewłaściwy tor wepchnęła życiowa pocieszycielka.
Polecam posłuchanie (z pełną mocą regulacji dźwięku) koncertowego zestawienia "Improv - Wilton Carpet" / "The Talking Drum" / "Larks' Tongues In Aspic Part Two" - czysty obłęd. Od ciszy po krzyk. Tam już nie ma ludzi, ci stają się jedynie narzędziem w boskich rękach. Mowa o fragmencie zarejestrowanym 29 kwietnia 1974 roku podczas koncertu w Pensylwanii. A więc tuż po wydaniu "Starless And Bible Black", choć przecież poza wczesną improwizacją mowa o materiale wyciągniętym z "Larks' Tongues In Aspic". To ta płyta z białą okładką, na której słońce wchodzi w symbiozę z księżycem. Symbolem stanowiącym o jedności, tak jak zaoferowana muzyka. Bo jak to głosił Fripp: z owych przeciwstawności powstawała artystyczna jedność.
Pudło "The Great Deceiver" stanowi za świetną pamiątkę, ale przede wszystkim ukazuje wielkie możliwości i potencjał muzyków. To rzeczy nieoszlifowane, niedopieszczone, przy tym kompletnie nieodstające od wysokiego poziomu dzieł studyjnych. Polecam. To absolutnie najwspanialsze King Crimson pod słońcem - i księżycem. Oprócz wszelkiego rodzaju improwizacji, i tym podobnych swobód twórczych, nasłuchamy się samego Johna Wettona. I myślę tu o jego śpiewie, choćby w "Exiles", "The Night Watch" czy "Starless" - najpiękniejszej kompozycji w dziejach zespołu.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"