wtorek, 26 lipca 2016

zabujało

Po wielu latach (podobno aż dziewięciu) spotkałem się z Agnieszką i Skjellem. Parą moich bardzo fajnych polsko-szwedzkich znajomych. Skjell mocno podźwignął się w polskim. Miło go posłuchać. Agnieszka od dawien dawna po szwedzku zasuwa, niczym wyścigowe Lamborgini. Po angielsku i w języku ojczystym także. Jak to dobrze znać języki, ja nigdy nie miałem do nich głowy.
Agnieszce służy skandynawski klimat. Cóż za niesamowity splot, być tak ciepłą osobą, a lubić chłód. Powiedziała, że nigdy nie kochała upałów, a północny klimat jest doskonały. Skjell urodą zdradza nordyckie korzenie, jednak otwartość nosi słowiańską. Fajna z nich para.
Przywieźli Nawiedzonemu Studio w podarku najnowszą płytę Kent "Då Som Nu För Alltid". Zdaje się to jakoś tak pół-biblijnie przetłumaczyć: Wtedy, jak i teraz, i na zawsze. U nas rzecz nie do dostania. I nie wiedzieć dlaczego? Tym bardziej, że jeszcze do niedawna nie było większego problemu z ich poprzednimi tytułami. Być może dlatego, iż Kent nigdy nie zyskali u nas należytej popularności? Pamiętam jak ja sam kilkanaście lat temu także próbowałem lokalnie ich podlansować. Bez skutku. Szkoda, ponieważ anglojęzyczne wersje płyt "Isola" i "Hagnesta Hill", to rzeczy rewelacyjne. Że o następnej szwedzkojęzycznej "Vapen & Ammunition" nie wspomnę, bo to już w ogóle moja ulubienica. Z tym, że "Broń i amunicja" jest nieco bardziej komercyjną twarzą Szwedów, a wcześniejsze dwie mocniej oddziaływały na komórki i duszyczki co wrażliwszych. Były czasy, kiedy to sporo ich muzyki prezentowałem w Radio Afera, jak i nieistniejącym Fan-ie. Czas nadrobić zaległości.
Agnieszka szepnęła: "też lubię Kent", po czym zastrzegła: "ale ta nowa płyta niestety nie jest aż tak
dobra, jak wcześniejsze". Hmmm.... pożyjemy, posłuchamy, zobaczymy - pomyślałem. A zatem, cała nadzieja w moim mocno innym muzycznym guście. To mnie różni od reszty populacji.
Mili poranni goście, i tylko szkoda, że jak zwykle nie udało nam się porządnie nagadać.
Na pamiątkę z krótkich wakacji przywiozłem pokaźny worek morskich kamieni. Żadnych cennych kruszców - ot, zwyczajnych kamlotów. Czerwone, popielate, zielone.... Takie, jakie wygrzebałem z nudów w piachu. Zawsze się w nim bawię. Kopię doły, potem zasypuję, a z kamieni układam jakieś niesprecyzowane mozaiki.... Śmieją się ze mnie. Stary baran, a jak dzieciak. Nic nie potrafię, że na plaży nie lubię czytać książek czy gazet. Co tam, nawet słuchanie muzyki z discmana w tej chmarze ludzi nie daje należytej przyjemności. O zachodzie słońca, to co innego, ale...., ale na te piękne widoki zabierałem Żonkę, no i ten discman....hmmmm.... jak w kaloszach po słońcu.
Żonka zapytała: "a tyś po co tyle kamieni nazwoził, co teraz z nimi zrobisz?".  Posłużą mi jako wypełniacz tła przy fotografowaniu płytowych okładek - odrzekłem. Tak więc, gdyby co, proszę się nie śmiać.
Nudno w tym moim Poznaniu. Trudno się dziwić, kto mógł, ten w kanikułę nawiał. Tyle słońca, żal by przepadło.
W środku nocy dostałem propozycję wyjazdu na dzisiejszy koncert Deep Purple. Szkoda, że musiałem odmówić. Wczoraj w Dolinie Charlotty zagrali Marillion i Mike z Mechanikami. Bardzo ich wszystkich lubię, więc spodobałoby mi się na pewno. Co prawda, Marillion widziałem z siedem czy osiem razy (z Fishem i Hoggym zarówno), a z Mechaników samego Mike'a Rutherforda - i to nawet dwukrotnie, ale grupy Mike + The Mechanics nigdy. Nadal ich lubię, pomimo iż nie śpiewa już tam Paul Carrack oraz z oczywistych względów (zmarły przed laty) Paul Young. Mają taką lekką rękę do ładnych piosenek. Ich pierwsze cztery albumy lubię bardzo bardzo bardzo.... Szczególnie ten czwarty, z tytułowym żebrakiem na plaży złota. Jak to dobrze, że nie ma takich miejsc naprawdę. Ludzie swą chciwością wybraliby cały piasek, gdyby zamiast niego stały porozrzucane złote monety. A ja uwielbiam piasek i kamienie. Forsę pieprzyć, ta szczęścia nie daje, choć wiem, że trzeba ją mieć.
Zabrałem do roboty podwójnego składaka Mike'a Rutherforda i jego Mechaników. 20-letni
zestaw przebojów i rarytasów właśnie pięknie snuje się z głośników. Taka moja rekompensata za niedoszły koncert. Do muzyki dochodzi jeszcze wodza wyobraźni, więc prawie jakbym był.
Piosenka na dziś: Mike + The Mechanics "Too Far Gone". Taka piosenka bez tekstu. Instrumentalna. Ale kopie, jakby miała przejmującą lirykę. O czymś bardzo ważnym. Dopóki nie ukazała się 2-płytowa kompilacja
"Singles 1985-2014", była nie lada rarytasem. Posiadali ją tylko nabywcy maxi singla "Silent Running" - wydanego w połowie lat osiemdziesiątych. Przepiękny kawałek, istny klejnot. Takiego w piachu morskim faktycznie się nie spotka. Brzmi jak zagubiony utwór Genesis, i to z najlepszego okresu 1975-1977. Aż dziw bierze, jak Mike Rutherford nie docenił tej niezwykłej kompozycji i nie podsunął kolegom z Genesis, by ci wpletli na którekolwiek zespołowe dzieło. Bądź w najgorszym wypadku na choćby bardzo fajny debiut Mechaników. Jak tu ślicznie Rutherford zagrał. Od zawsze wiedziałem, że to wrażliwy facet, ale tu mnie zaskoczył. Stefek Hackett zapewne w tym jednym przypadku zagryzł wargi z zazdrości.
Nie znoszę, gdy recenzenci używają formy, że jakiś tam utwór ich buja, bo bujać to się mogą dzieci na drewnianym koniku z zamocowanymi kołkami przy jego wyrzeźbionym łbie. Jednak w przypadku "Too Far Gone" jestem w stanie przecierpieć to nietrafne sformułowanie, i rzec: tak, należycie mną zabujało.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"