wtorek, 12 lipca 2016

letnimi ulicami mego miasta...

Miasto się rozleniwiło. Mniej samochodów, ludzi jak na lekarstwo. We wtorek w okolicach południa zastanawiam się, czy to aby nie sobotnia ósma rano. Nawet na Św.Marcinie nie ma kto za mnie wdusić przycisku na światłach. Na szczęście zadziałało, zanim o tym pomyślałem. Wchodzę do spożywczaka po schłodzoną Nestea, pani z gracją kasuje pięć dziewięćdziesiąt dziewięć i zapytuje: "coś jeszcze?". To wszystko, zabieram resztę i kroczę zaspanymi ulicami Poznania dalej. W napotkanym ogródku piwnym, przy jednym ze stolików, zasiadają cztery wytworne damulki. Każda popija soczek z lodem i obowiązkową słomką. Jedna ma czerwony, druga żółty.... i tak sobie plotkują. Właśnie miały którąś na widelcu. Trzy stoliki obok zasiada z ciężką głową pewien jegomość. Twarz oparta na blacie, ale wszystko w pozycji siedzącej. Nie ma przy nim żadnej szklanki czy kufla, a jedynie w popielniczce snuje się dobrze dobity do końca niedopałek. Kawałek dalej wyłania się klub dla hipsterów. Leżaki, składane drewniane krzesełka - takie jak niegdyś w polowych kinach, wszystkie miejsca pozajmowane. Głównie przez towarzystwo o długich brodach. Ci czterdziestolatkowie, o pardon, przesz bez tego opierzenia z górą dwudziestopięcioletnie młodziaki, też popijają sobie - za to kawkę - w zgrabnych filiżankach, bądź podebraną Ameryce Łacińskiej Yerbatę. Pomiędzy leżaczkami a mną przeciska się pani parkingowa. Zagląda za przednią szybę każdego z aut, czy aby nie gapowicz jeden z drugim. No bo, gdyby czasem, to aparacik foto - i pstryk. Docieram pomalutku do celu. Szef w robocie wypatruje niecierpliwie. Nie spóźniam się, no bo ależ skąd, Bliniak się nigdy nie spóźnia - pamiętacie Państwo taką postać w Czterdziestolatku? Bliniak umiał się ustawić. Fakt faktem, iż był solidny, punktualny....jednak dusigrosz do kwadratu. Nigdy nie miał dodatkowych funduszy, szczególnie na napiwki dla hotelowych tragarzy, bądź ewentualne taksówki. Poza tym, napychał się darmowym na rautach, choć tu go akurat rozumiem.
Zamknąłem się w kanciapie, wyciągnąłem z torby kartonik z kompaktami, no i wypełniłem zastygłe
w bezruchu powietrza tło. Nastawiłem Yes'ów z "Keys To Ascension". Głównie, by przypomnieć dawno niesłuchane nagrania studyjne. Łącznie na obu wydawnictwach stało ich siedem - w tym dwie pokaźnych rozmiarów suity. Nigdy za nimi nie przepadałem, choć był to przecież fajny czas powrotu do zespołu Ricka Wakemana i Steve'iego Howe'a. Panowie nie mieli jednak niesamowitych pomysłów, ale ich pragnęli. To się wyczuwa. Do dzisiaj kocham z owej siódemki jedynie "Be The One". Za to pełnymi płucami. Takimi, jakimi zawsze śpiewał Jon Anderson, jak i tu: "...nigdy nie pozwól, aby w twoim życiu głupcy zniszczyli marzenia....". Może niech zatem to będzie piosenka na dziś. Taka dłuższa, bo blisko dziesięciominutowa. Przy okazji jako miły akcent dla niedopieszczonych uszu po wysłuchanym przeciętnym projekcie Anderson/Stolt.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"