I jak co poniedziałek wkleiłem Szanownym Państwu kilka kolorowych obrazków z "zagranymi" okładkami płyt. Trochę dla przechwalstwa, trochę dla ogólnej estetyki, a przede wszystkim gwoli informacji.
Pomimo wczorajszych zapewnień pewnej grupy Słuchaczy o ich aktywności, jakoś rysował się kameralny obraz. Trzeba było się na coś zdecydować. Bo albo mecz, albo muzyka. Wygrało to drugie. Przypomina mi się korpulentna pani w okienku pocztowym, która z wielkim zapałem zajada świeżutkie truskawki, aż się pewien chudziutki dziadzio wzburza: "co jest, albo jedzenie, albo praca!". No i pani bez słowa, za to namiętnie przeżuwając kolejną truskaweczkę, zastawia okienko tabliczką "przerwa". Stanisław Bareja miał dar antycypacji. Tomek i ja byliśmy jednak nieco uprzejmiejsi, postanowiliśmy tworzyć nasze muzyczne dzieło, choć serce bolało. I tu poproszę o troszkę szacunku, albowiem obaj mieliśmy wykupiony pełen pakiet Polsatu, więc mogliśmy zrzucić obowiązki audycji na beznamiętny komputer i pójść sobie w długą. Obejrzeć finał Euro i mieć wszystko w nosie. Ale nie, bo my nie z tych, i nie z tamtych. Radio i Nawiedzone Studio, to misja, którą należy wypełniać. Widziałem jak Tomka serce bolało, biedak co rusz zerkał do komputera w celu sprawdzenia pisemnego toku wydarzeń na Saint-Denis. Doceniam to szczególnie, wszak też mógł się wywinąć od wczorajszego realizowania, i nie miałbym o to najmniejszego żalu. Prawdę powiedziawszy, każdego dnia oczekiwałem od niego sms-a, takiego na zasadzie: poradź sobie sam, bo finał, bo muszę obejrzeć, rozumiesz, bo to, bo tamto... Ale sms coś nie przychodził, za to Tomek pofatygował się w niedzielę wieczór osobiście. Przyjechał na kwadrans meczu, po czym zapakowaliśmy się do jego auta i przy towarzyszącej radiowej relacji w Trójce, podążyliśmy na Św.Rocha. Przez moment, już na miejscu, przewinęła się myśl: nastawię któryś z koncertów i niech sobie gra przez 70-80 minut, aż się wszystko na boisku rozstrzygnie. Tym bardziej, że kilkanaście metrów od studia stała otwarta świetlica z uruchomionym tv-odbiornikiem, tak więc.... Ale nie, bo jeśli się coś robi, to trzeba robić sumiennie i w poczuciu uczciwości. W dodatku z szacunkiem dla tych Słuchaczy, którzy specjalnie ponastawiali radioodbiorniki. Nie ma odwalania fuszery, Nawiedzonego Studia na coś takiego nie stać. W przeszłości zdarzało się, nie powiem, lecz zawsze później coś gryzło w plecy.
W tym momencie dobiegłem do sprawy sedna. Jako, że w ostatnim czasie często ulegam rozczarowaniom (choć zapewne działa to w obie strony), miło przekonać się, że mam w życiu dużo szczęścia, albowiem dla niektórych ludzi jednak coś znaczę. Koleżeństwo/przyjaźń: nie nadużywam tych terminologii, ponieważ w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie ich znaczenie bywa mocno nadwyrężane lub wyświechtane. A dobry kumpel, to nie ten, co obrzuca upominkami (płyty, bilety na koncerty, itp....), lecz ten, na którym można bezinteresownie polegać. Inna sprawa, że dobry kumpel jeśli wie, że zależy Ci na płycie, to już ją masz. Bo, gdy się zawaha: dać ją tobie czy może innemu koledze, to oznacza, że kumplem jest ten inny. Przyjaciel nie stchórzy przed "dobrą zmianą" w obawie, że przez znajomość z tobą może stracić robotę lub ego-wykreowaną reputację.
Słońce od rana. Trzyma już od wczoraj. Pięknie. Wreszcie można poczuć smak lata. Nie marzę jeszcze o urlopie, ale Tomek Ziółkowski już tak. Widziałem w jego oczach - rozmarzonych. On też kocha morze, i może dlatego jakoś się dogadujemy. Pomimo, iż zasmuciła go wczorajsza porażka Francji, podczas gdy ja podskoczyłem z radości. Nigdy nie kibicuję gospodarzom (wyjątkiem Polska), a Francuzom jakoś i także - i nie wiem dlaczego.
Wyobraźcie sobie Państwo wpół do drugiej w nocy, grają na pełen regulator kosmiczni Eloy, okno radiowego studia otwarte, myszy śpią, a my rozmarzamy o piaskach, morzu, ładnych paniach, a zatem nieodzownych pięknych elementach tamtych miejsc.
Właśnie przyszedł Pan Listowy i podrzucił małą przesyłkę z Mystic Production. Na poprawę nastroju, wraz z początkiem tygodnia. Przyszło nieco promocyjnych płyt - tylko dla mnie, i z nikim, oprócz Szanownych Słuchaczy, się nie podzielę. Reszta niech sobie smacznie chrapie, jak każdej niedzieli zresztą.
Piosenka na dziś: Paul Gilbert "Make It (We Try)". To taki dodatek do wczorajszych dwóch. Fajnie się tego słucha. I wcale nie ma tutaj żadnego przerostu formy nad treścią. Gilbert, to nie Satriani czy Vai, by onanizować się sześcioma strunami, a też gra kapitalnie. I nie przynudza. W dodatku każdy numer nosi własny charakter, styl, szyk, melodię... Podoba mi się ta płyta, choć stawiam, iż na miano bestselleru nie zapracuje. Można tę płytę polubić wcale nie będąc zaprzysiężonym fanem jego dawnego Racer X lub nadal aktywnego Mr.Big. Życzę Państwu dobrego odbioru i dalszego ciągu dnia....
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"