JUSTIN HAYWARD - "Spirits Of The Western Sky" - (EAGLE RECORDS) - ***1/2
Kim jest Justin Hayward? To blisko siedemdziesięcioletni pan, o bujnych blond włosach, zawsze uczesanych na tak zwany boczek, i o wiecznej chłopięcej urodzie. Pod tym względem może nawet przypominać Roberta Redforda. Zapomniałem jeszcze dodać, że śpiewający zawsze ciepłym i romantycznym głosem, przepełnionym jakąś tęsknotą. I choćby miał nagrywać już do końca świata tylko i wyłącznie albumy solowe, to na zawsze pozostanie najbardziej rozpoznawalną postacią grupy The Moody Blues. Tej grupy, która nagrała "Nights In White Satin", jedną z najpiękniejszych piosenek jakie słyszałem, i którą należy poznać w pełnej siedmiominutowej wersji z albumu "Days Of Future Passed" (1967). Inna sprawa, że Justin Hayward nagrywa coraz rzadziej. Ostatni autorski album wydał w 1996 roku, a ze swoimi The Moodies ostatnią rzecz ledwie trzy lata później. No, chyba że na usprawiedliwienie doliczymy wydaną przed dziesięcioma laty płytę z piosenkami bożonarodzeniowymi. Niewiele tego w sumie, zważywszy, że w złotym okresie on i jego koledzy z The Moody Blues, potrafili wydawać po dwa albumy jednego roku. Było to jednak bardzo dawno temu.
Nie ma co narzekać, trzeba się mimo wszystko cieszyć dobrą formą artysty, o czym niech zaświadczy ten oto album.
Jako, że The Moodies nie gwarantują nam na najbliższy czas czegokolwiek nowego, musimy tę płytę potraktować jako kolejny jego rozdział. Kto wie, może tak właśnie brzmiałaby ich nowa płyta jak wydana dosłownie przed chwilą "Spirits Of The Western Sky". Przecież i tak Justin Hayward zawsze śpiewał tam najwięcej, a do tego proszę posłuchać, czy nie wydają się Państwu znajome już gdzieś te melodie, harmonie wokalne, nostalgia, patos, zamyślenie, romantyczny ton,...? To nic, że pośród nowych piosenek znalazła się odmłodzona wersja "Broken Dream" (z poprzedniego solowego albumu), i że nie wydaje się być lepsza od pierwowzoru. Nie mam również pretensji o dwa kończące tutaj całość koszmarki, zatytułowane "Out There Somewhere", a będące parafrazami wielkiego przeboju "I Know You're Out There Somewhere", z uroczej i trochę niedocenianej płyty "Sur La Mer" z 1988 r. Różnią się one pomiędzy sobą tylko ilością bitów, które policzyć może jedynie znęcający się nad nimi jakiś zblazowany didżej. Czyli facet z przyspawanymi do uszu słuchawkami, któremu wydaje się, że coś "tworzy". Ale zostawmy to. Nie psujmy sobie zabawy, ponieważ wszystko co wcześniej zapisano na tej płycie słucha się z dużą przyjemnością. Może z nieco mniejszym biciem serca podchodzę do country'ujących "It's Cold Outside Of Your Heart" czy "What You Resist Persists", ale już typowo Moody Blues-owska ballada "One Day, Someday" czy pogodna "On The Road To Love", dają wiele radości. Warto nadmienić, że w tej ostatniej u boku naszego bohatera zaśpiewał i zagrał na gitarze Kenny Loggins - wielce szacowna postać na amerykańskiej scenie lekkiego rocka, u nas kojarzona tylko za sprawą piosenki do "Footloose". I to też raczej tylko pokoleniu ery kartek na mięso lub na cukier.
Jeśli nawet większość piosenek ze "Spirits Of ..." może wydać się ot po prostu ładnymi czy uroczymi, to jest jednak tutaj kilka rzeczy absolutnie pięknych, jak balladowe "The Western Sky", "Lazy Afternoon" (cóż za tytuł! - czy ktoś pamięta jeszcze "Forever Afternoon" ?) czy "Captivated By You".
Fani The Moody Blues nie powinni przeoczyć tej płyty, gdyż nawet jeśli nie jest to arcydzieło na miarę "Seventh Sojourn" czy "To Our Children's Children's Children" (czyli Dzieci Dzieciom Naszych Dzieci - by nieco ułatwić), to jest wartością samą w sobie.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)