Wczoraj ponagrywaliśmy się trochę z Mariuszem Kwaśniewskim do jego Muzycznego Merkurego na 3 sierpnia. W perspektywie wyzwanie, ponieważ właśnie tego dnia przyjdzie mi poprowadzić jedną godzinę na żywo, a dzień wcześniej mam mieć usuwany w gębie korzeń po zębie. Spodziewam się więc kiepskiej formy, i oby nie gorączki, jednak, cytując klasyka: kumpel jest dla mnie kumpel, lekko nikt nie ma, więc poprowadzę ten program, choćby nie wiem, co.
Nie będę się nim więcej afiszować, więc już dzisiaj napiszę, będzie o Electric Light Orchestra, tyciu o George'u Harrisonie i Ringo Starr'rze.
Z potrzeby serca przechodzę na samowystarczalność i w pewnym sensie samotność, co poskutkuje solowymi wypadami na najbardziej chciane koncerty. Ot, żelazne postanowienie. Funduję sobie wolność i zatykam uszy na nudne, niechciane tematy. Nogi więdną w słuchaniu rówieśników o ich dzieciakach, tym bardziej skaczących im po głowach wnukach, jak i ogrodowych kwiatkach czy wszelakich przydomowych roślinkach. Albo o sporcie, którego w większości nie znoszę. Nic z zarażania nim nie będzie. Nie chcę, tak też opuszczam ten przedział obcych mi fascynacji. Dlaczego nikt z tych ludzi nie zapyta o moje dziecię, moje skrywane uczucia, szczególnie kondycję po utracie Zuleczki, za to swoimi nudami absorbują mój coraz krótszy czas. Musiałem to z siebie wyrzucić. Kiedy, jeśli nie teraz.
Jaki to idiota wymyślił w minionych latach dziewięćdziesiątych, iż Travis to kolejni britpopowcy. Weźcie Drodzy moi porównajcie delikatne śpiewanie Frana Healy'ego z tymi wszystkimi Blurami i Oasisami. Nawet w żywszym "Gaslight" wyczuwam nutę romantyzmu, a już odrobinę łagodniejsze "Alive" ma moje serce na talerzu. Żadne darcie ryja. Posłuchajcie, jak Healy moduluje głosem. Fragment, na circa minutę przed końcem "Alive", ciary! A przecież, jaki cudny i nostalgiczny albumu początek, piosenka "Bus" - od razu wiemy, że autor nie czuje się najlepiej w dzisiejszym, coraz bardziej chaotycznym świecie: ... czekam na ten autobus, czekam na podmuch wiatru, który zdmuchnie nas daleko, daleko, do lepszych dni ...
Całość tylko trzydzieści dwie minuty. Ale to dobrze. Dość już tych przekombinowanych, przegadanych siedemdziesięciominutowych albumów, na które ludzka percepcja czyni w tył zwrot. Nie zapamiętujemy tych tasiemców, nużą nas, z czasem każde tego rodzaju dzieło przepada. Z rzadka bywają takowe pod każdą ich minutę bezbłędne. Wyjątkiem "The Wall".
Dlaczego Los Angeles? Może metaforycznie, z uwagi na Słońce i endorfiny, ale nie nie, wszystko z racji studia nagraniowego, jakie w tamtej przepięknej części Stanów posiada Fran Healy.
Koniecznie polecam edycję 2 CD. Nie po to, by się nią przechwalać, jako lepszą, a po to, by docenić rolę producenta. Wszystkie z drugiego dysku brudnopisy pozwalają jego rolę szczególnie dostrzec.
a.m.
"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 24.00
na 100,9 FM Poznań (Radio Poznań) lub radiopoznan.fm
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub afera.com.pl