niedziela, 10 marca 2024

trzydniowe targi książkowe... plus płyty

Od piątku w Poznaniu targi książki, przy czym obwieszczam: są płyty. Niemało.
Podjechaliśmy wczoraj z Ziółkiem. No bo, z kim by innym? Nakupowałem winyli. Dwadzieścia siedem tytułów. Kilka kompaktów również, ale w stosunku do czarnych placków, stanowią garstkę. Proporcje miały być odwrotne, lecz tak atrakcyjne albumy, powstrzymać się nie mogłem. A jeszcze Tomek jedną płytę Andy'emu skredytował, portfel niekontrolowanie szybko mi opustoszał. Zawsze tak jest, przy tego rodzaju okazjach wypstrykuję się do zera. Bywa tak, jeśli trafiam na dostawcę z atrakcyjnym, 'niepolskim' repertuarem, najlepiej spoza mainstreamu. Większość płyciarzy handluje tylko metallikami, slayerami, osbournami i tym podobnymi tuzami, a ja etap ich nabywania dawno mam już za sobą. Tego pokroju tytuły nie stanowią dla zgredzika Andy'ego większych atrakcji, za to dorwanie brakujących Billa Champlina, Martina Brileya, Dana Hilla czy jazzowego Dave'a Grusina czasów GRP Records, już tak.
Co do książek... niech nikt nikomu nie wmawia, że młodzież nie czyta. Szaleństwo. Tłumy. Kupują oraz wystają w kolejkach po autografy do swych idoli. Miło popatrzeć. Ruch, jak w Paryżu. To nie setki, a tysiące ludzi, jacy przewinęli się na mych oczach, ja wiem... w trakcie circa dwugodzinnej wizyty. Mało tego, za wejście na targi trzeba zapłacić wejściówkę (różnie, od 15 do 20 złotych), więc nie kupi jej byle gap. Już tylko bilet wstępu świadczy o zainteresowaniu tematem. A za tym biletem, też trzeba chwilkę odstać, jeśli się go nie zaaplikuje telefonem. 
Aleśmy z Tomkiem super spędzili czas. Podładowałem akumulatory tymi płytami, mówię Wam. Naoglądać się ich teraz nie mogę. Siedzę i przesłuchuję. Płyta Kanadyjczyka Dana Hilla z osiemdziesiątego siódmego, kapitalna. Jeden numer w duecie z Vondą Shepard, panią od Ally McBeal. Uwielbiam taki pop. Ogólnie na całej powierzchni ten rodzaj gitar, klawiszy, lekkości Ameryki tamtego okresu. Jejciu, jak wtedy się zwykłe piosenki w dechę aranżowało/produkowało. Dreszcz, podnieta. Gdy tylko naprawię nagrywarkę, przerzucę na dysk audio i posłuchamy w którymś nawiedzonym. Że też takiej płyty nie dorwałem w tamtych latach, ech! Być może byłaby jedną z życiówek. Nieważne. Tak tak, 'nieważne' piszemy razem - zawsze! Ale już 'na pewno', zawsze osobno. Podobnie, jak 'zresztą'. Tyle tych byków widuję w necie. Dają po oczach, osłabiają. Ci wszyscy patrioci, szczególnie ci od 'pamiętamy', to najczęstszy językowi gamonie. Ale jednocześnie, od zawsze zastanawia mnie, jak tacy ludzie pokończyli szkoły, że nie pojmę, jakim cudem porobili matury. Kto egzaminacyjnym komisjom podstawił na poprawnie przepisane prace. Za moich czasów trzy byki w ortografii, i po maturze.
Jak dobrze wciąż być zaskakiwanym. Jak cudownie nigdy nie mieć dość. Fascynujące wciąż wyławiać nieodkryte nuty. I coś czuję, że gdybym nawet dobił setki, odkryłbym jeszcze jedną czy drugą podnietę.
A wiecie, już tak na koniec, oj, na pewno wkurzę teraz niejednego... u pewnego Szweda dorwałem w idealnym stanie, tyle, że z naciętą u lewego dołu 'cut-out' okładką, płytę Strawbs "Deadlines", uwaga! - za dychę !!! Od dawna mam ją na amerykańskim CD, jednak na winylu coś nie było okazji. I to jest czad, Drodzy Państwo. Aż podskoczyłem z radości, o mało nie przebiłem halowego sufitu. Takich Strawbs, w krajowych zdzierczych sklepach z winylami, kupilibyśmy minimum za stówę, a tu proszę. Niedawno Tomek, w jednym z takich miejsc, kupił winyl Barclay James Harvest na prezent dla kumpla, za bodaj cztery i pół dychy, a tu gość, też miał ze trzy/cztery inne ich wspaniałe tytuły, po dychę za każdy. No tak, ale musiał przybyć aż ze Szwecji, by pokazać, ile naprawdę te wszystkie używane, stare winyle, powinny kosztować.

a.m. 






"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"