środa, 20 marca 2024

the great escape

Wiosna! To już dzisiaj. W tym roku wyjątkowo wcześniej. Jak dobrze być o jeden kolorowszy dzień do przodu.
Przemierzając zatem ścieżkami równie kolorowego metalu, zahaczyłem o długo niesłuchanych Holendrów z Zinatra. Nie mylić z Frank Sinatra. Chociaż, dlaczego by nie. Jeśli czerpać wzorce, właśnie z najlepszych.
W latach 1988-1990 Zinatra wydali dwa albumy, lecz poza krainą tulipanów, nie zdobyły szerszego rozgłosu. By nie rzec: żadnego. W sensie komercyjnym, albowiem 'paru' ludzi do dzisiaj nazwę Zinatra pamięta/wspomina. Będąc częścią melodicrockowej społeczności, czy, jak by to rzekł poseł Kaczyński: członkiem, często w social mediach napotykam na wrzutki w temacie tej grupy. Ludzie niewymuszenie 'wytykają' atrakcyjność repertuaru, doceniając umiejętności samych muzyków, a warto tu wytłuścić dwa nazwiska: wokalista Joss Mennen oraz klawiszowy Robbie Valentine. Pierwszy dość aktywny, po rozpadzie Zinatra z własnym zespołem, o stosownej nazwie Mennen, ale też zaśpiewał przecież na wydanej w dwa tysiące osiemnastym płycie grupy Nitrate "Real World". Z kolei, Robbie Valentine, także po Zinatrze, przewodził własnej grupie, o równie logicznej nazwie Valentine. Polecam ten konkretny personel najszczególniej entuzjastom Queen.

Skupmy się jednak na Zinatra, a konkretnie, na ich bombowym drugim i z końcowej linii albumie "The Great Escape". Prezentowałem go przed laty w nawiedzonym, ale wiadomo, moje godziny nadawania nie służą ludziom ciężkiej roboty. Może zatem ten wpis wzbudzi zainteresowanie ludu robotniczego, na co dzień karmionego w autach i biurach esko-zetkami lub wszelakimi antyradiami. Czyli szafami grającymi, które za przykrywką powtykanych tam didżejów, pomyłkowo zwie się radiostacjami.
Zinatra to okaz grupa z wieloma cudownymi melodiami, jakże balsamującymi me serce. Typowy ejtisowy pudel metal, w którym zadurzeni bywają niemal wszyscy odbiorcy słuszności spod znaku wczesnych Bon Jovi, Europe, Treat, Baton Rouge, Danger Danger, Firehouse, Bonfire i tym podobnych. Nie da się nie pokochać kawałków: "Two Sides Of Love", "Jekyll And Hide", "Only Your Heart" czy w szczególności "There She Was". Ojej, ten ostatni, cóż za dzida! A przecież jeszcze słodka, lecz jakże emocjonalna, naznaczona pierwszego kroju gitarowym solo ballada "Hold On". Jeśli nie ruszy, zawsze można rozkręcić jakieś reggae podskakiwanki.
Pierwszy long Zinatra, pt. "Zinatra", też niczego sobie. Znam nawet takich, co właśnie biorą jego stronę. Ale na dzisiaj postument u mnie zdobi "The Great Escape".
Muszę takie kapele raz po raz przypominać, no bo kto, jeśli nie nawiedzone studio. Nie liczcie na ostałą prasę drukowaną - dziadostwo.
Płyta w dechę, a zatem, gaz do dechy!

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"