sobota, 23 września 2023

zielona granica

Tylko świnie siedzą w kinie. No to, przed Wami jedna z nich.
Szedłem do kina pełen obaw, czy nie wleci na salę jakiś szaleniec i nas nie pozarzyna, albo co. Na ewentualnego zakładnika się nie nadaję, nie ma mnie na kogo wymienić, można jedynie podrzucić pod granicę i niech przerzucają przez kolczatkę polsko-białoruską wte i nazad. Jak kolejnego niechcianego.
"Zielona granica" to film, do którego obecna władza zniechęca, ale na szczęście za jego obejrzenie jeszcze nie zamyka. Może z uwagi na ważną nadchodzącą datę, piętnastego października. Nawet tego tytułem benzyna potaniała. Dobrzy panowie.

"Zielona granica" nie jest antypolskim filmem, choć mego zapewnienia nie potwierdzi ze trzydzieści pięć procent (a może i więcej?), często zmanipulowanych rodaków. Szkoda, bo im chciałbym ten obraz szczególnie pod nos podstawić. Póki co, wciąż można najnowsze dzieło Agnieszki Holland oglądać, i zapewniam, w Cinema City obyło się bez propagandowej prelekcji. Ale być może wynika to z położenia geograficznego.
Wolne media, wolne kina, wolna kultura, to podstawy demokracji. A tych składowych może zabraknąć w kraju rządzonym przez ludzi mających naród za durni. I jeśli komuś się nie podoba, co w tej chwili piszę, jeśli kogoś wkurzam, tym lepiej. Niech czyta, może wyjdzie na ludzi.
Brutalność najlepiej widać w kolorach bieli i czerni. I tak też swoje nowe dzieło rysuje Agnieszka Holland. Chyba nie było jej łatwo dopiąć budżetu, więc skrzyknęło się kilka towarzystw, włącznie ze stroną czeską, bo nasze ministerstwo kultury jedynie pierdnęło. Żeby tylko. Przede wszystkim podsyciło ogień w obronie nieudolnej polityki ich przełożonych. W ich prowadzeniu mojego Państwa nic się nie zgadza. Jedna wielka hybryda. Ale niebawem całość pierdyknie, mówię Wam. I zapanują dobre dni. Marzę o pooddychaniu powietrzem wolności. Duszno strasznie i cuchnie. 
Jeśli kogoś nie obchodzi trwający od mniej więcej dwóch lat kryzys na polsko-białoruskiej granicy, niech nadal beztrosko podlewa w ogródku kwiatki i wali na coniedzielny kościółek. Jeśli ten poprawia jego morale, a w naszym kowalskim sączy nadzieja, że na jego zobojętnienie ten na górze akurat teraz nie patrzy. A i cała ta sprawa nie dotyczy. Sprawa ludzi pognębionych, uwłaczonych, niechcianych, brudnych, śmierdzących, popychanych i każdego dnia przerzucanych przez kolczatkę graniczną. My wam, wy nam. Zasada czystych rąk. Pozbywanie się problemu, co tam człowiek. Brudas jakiś, Syryjczyk, Azer czy inne allahowe licho. Zderzenie wielu światów u naszych stóp. Miejsca oddzielonego zamkniętą strefą, z tabliczką: zakaz wejścia. Reżim Łukaszenki kontra Unia. Ale to nie ta wymarzona Unia, a w rękach ludzi, którzy tak naprawdę chcą ją tylko na swoich warunkach, bez poszanowania ludzkiej godności. Usuwanie problemu za płot.
Agnieszka Holland dzieli losy migrantów na służby graniczne i politykę rządzących, a bezinteresowność lekarzy czy aktywistów. I choć film to fikcja, ten niemal ogląda się jak dokument. Gdyby nie kilka znajomych twarzy, nawet bym tak pomyślał. I tu dodać należy, iż wielu uczestników zdarzeń potwierdza obopólne działania stron polsko-białoruskich. A potem znajdowanie ciał, czy to przy drutach, na bagnach, w lasach, rzekach...
Uderzyło mnie. Niekiedy się powstrzymywałem, kiedy zdradzało mnie coraz mocniejsze bicie serca. Nieprawdopodobny lincz skurwysyństwa. Tak niedaleko. Nie da się udawać, że nie ma, że nie istnieje.
Wypada żałować, że w naszym podzielonym społeczeństwie, tak wielu ludzi nie zechce tego filmu zobaczyć. Tym samym, przejrzeć na oczy. Wziąć na siebie ból i krew z rąk ludzi odpowiedzialnych za te dramaty/tragedie. Szarpnąć na barki sumienia, komu światopoglądowo sprzyjają, komu się powierzają. W XXI wieku, przy dostępie do tak wielu mediów, wciąż nie brakuje ludzi, którzy z założenia śledzą tylko jedne. Niepojęte, na własne życzenie takie z nich wioskowe głupki.
Polityka nie jest przyjaciółką sztuki i ten film tego dowodem. Cała narosła wokół "Zielonej Granicy" atmosfera podzieli nas jeszcze bardziej. Szkoda również, że widownia niezmieszana. Na sali jedynie przekonani. Dlatego m.in. owacje końcowe, żadnego buczenia. Dawno nie byłem w kinie, gdzie na napisy końcowe, jak w teatrze, wchodzą brawa. A przecież, nie tylko, równie smakowity aplauz otrzymuje Maciek Stuhr. Jedyny moment dla śmiechu. W sumie takiego przez łzy. Brawo. Tę scenę dedykuję zmurszałemu karakanowi, którego cera z każdym dniem coraz bardziej przypomina ścianę wspinaczkową, a w dziale 'empatia', coraz wyraźniejsze uprzedzenia. Intelektualna architektura tego człowieka jest ruiną, o której nie da się wznosić poezji. Przez kalkę wodza przebija żółć. Jego brzydki świat odarty z iluzji.
Film Agnieszki Holland, poprzez fikcję, opowiada prawdę, i to jest prawda, to jest fakt. Jest mocny, bardzo mocny, niekiedy mocny niewiarygodnie. Opowiadać nie będę, zobaczcie sami. Dajcie przejrzeć oczom.
Ktoś kiedyś zapytał, dlaczego na swym blogu nie ujawniam wizerunku? Po pierwsze, jestem człowiekiem radia, po drugie, od linii obecnej partii mam zgoła odmienne zapatrywania, co czyni, że w tym kraju noszę twarz zdrajcy. Po co więc dać się głupio odstrzelić.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"