Legendarny dla mnie winyl. Przed ponad trzema dekady targałem go pociągiem z Berlina, i nie ukrywam, mocno w strachu. Nie znałem procedur, nie orientowałem się, co i czego, ile można, a tych winyli była cała siatka. W połowie trasy kontrola graniczna, pojawiają się mundury, raportówki, latarki, na szybko dużo pytań plus niosący się po przedziale swąd nieufności. Oczywiście polscy i niemieccy celnicy szukali pokaźnych ilości papierosów, alkoholu i innych chodliwych konsumpcji, na pewno nie płyt. Gdy od razu przyznałem się do trochę 'przemycanej' muzyki, odbiłem się od wzdrygnięcia ramionami i prawdopodobnie niezłą beką, że w jednym z przedziałów siedzi jeleń, który drży o te trochę sklepionych w foliówce płyt. Ale takie to były czasy, nie znało się dnia ani godziny.
Jak miło posłuchać dawnego thrashu, w tym paru tu osadzonych killerów, co "In My Darkest Hour", "Liar", "Mary Jane" czy scoverowane "Anarchy In The U.K." Sex Pistols. Bo choć oryginał to klasyk nad klasyki, dla mnie średni na jeża, jak zresztą cały punk.
Jak mówi stare przysłowie pszczół: "dobry metal nie jest zły", tak też odczuwam chęć zaśmiecenia nim mego zbyt łagodnego ostatnimi czasu eteru. Lecz póki co, na razie tylko okładka i nalepka.
Jakże to lepsze i wierniejsze surowym ideałom thrashu łojenie od wszystkich tych ostatnich Metallik. Bo już zupełnie inna kwestia, iż gdyby ekipa Hetfielda rozpoczynała swoją karierę właśnie dziś, i byłoby to coś w rodzaju "Death Magnetic", "Hardwired..." czy "72 Seasons", nigdy by o nich świat nie usłyszał. Zapewne popularność Metalliki ograniczałaby się do garstki fanów oraz sprzedaży na poziomie circa trzydziestu tysięcy płyt na tytuł.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"