Rocznik 1981. Grupa miała już wtedy parę przebojów, ale wciąż brakowało jej spójnego, jakiegoś fascynującego, godnego coraz popularniejszego nurtu albumu. Po miłych skoczkach, typu "Electricity" czy "Enola Gay", wreszcie nadszedł czas na poezję elektroniki. A i okładkę idealną pod barwę i zamysł tamtej nieodżałowanej epoki.
Określenie "Architecture And Morality", nawiązywało do książki o podobnym tytule, rzeczy autorstwa Davida Watkinsa, człeka zafascynowanego historią neoklasycystycznej architektury. Wywarł on piętno nie tylko na tytule albumu, ale i okładce.
Na trzon wysuwa się, zdublowany tytułem "Joan Of Arc", niezależny muzycznie utwór, przy czym drugą jego część opatrzono podtytułem "Maid Of Orleans". Przecudowny, ponad 8-minutowy fragment, którego możemy słuchać niezależnie. Utworów ze sobą nie połączono, tym samym stały się integralne.
Z "Joanną d'Arc" mam nawet takie o kilka lat późniejsze, kompanijne wspomnienie. Kiedy na 67 dni uwięziono mnie w jednostce Marynarki Wojennej, gdzie byłem zwykłym poganianym kotem, wyznaczanym do kretyńskich pomysłów dowódców oraz starszego wojska. Jak każdy, zresztą. Niedowartościowanym idiotom sprawiało frajdę upadlanie żołnierzyków okresu unitarnego. Na szczęście czas pogardy szybko dobiegł końca, bośmy z moim Tatą, co oznajmiam uroczyście i z dumą, wydymali całe socjalistyczne wojsko polskie, włącznie z komisją odwoławczą Marynarki Wojennej. Dobra symulka, plus jeszcze lepsze znajomości mojego Taty, pozwoliły pokazać armii środkowy palec. Ale okay, zostawmy opowieści o miejscu utraty godności, sponiewierania oraz ograbiania z wolności. Trudno tam o moralność, a i architektura jakże obozowa. Pewnego poranka wstałem przed wszystkimi i usłyszałem muzykę. Dochodziła gdzieś z zaułka kompani, z początku była mocno przytłumiona, tym samym niewyraźna. Założyłem skarpety i zakradłem się nieco bliżej gniazda, aż w pewnej chwili do głosu, już zdecydowanie czytelniej, doszły pierwsze takty 'Joanny'. Dyżurny oddziału, widać lubił tę melodię, więc podkręcił gałkę i była to najprzyjemniejsza chwila, jakiej dostąpiłem w armii. O pardon, najprzyjemniejsza nadeszła pewnego popołudnia, gdzieś na wysokości rampy magazynu żywności, do którego mnie 'schorowanego' do pracy w wydajni chleba oraz pilnowania beczek z kiszonymi ogórami oddelegowano. Bo oto właśnie wróciliśmy ze Skwierzyny, ze sporym zapasem mięsa, i już mieliśmy wyładowywać skrzynie, a ja tu patrzę, przy wspomnianej rampie sporo starego wojska plus mój chorąży. Co ciekawe, pracowałem pod jego ręką od kilku tygodni, a ten nie miał pojęcia jak się nazywam. "Ty jesteś Masłowski?" - zarzucił po moim opuszczeniu szoferki. "Tak jest, obywatelu chorąży". On: "zasuwaj na pocztę i wyślij list, żeby ci przywieźli ciuchy, wychodzisz do cywila". -- "Obywatelu chorąży, jaki list, dajcie mi telefon" - poprawiłem niekumatego dowódcę. A potem nadszedł szczęśliwy pierwszy września, tegoż osiemdziesiątego szóstego.
Powróćmy do architektury OMD. A zatem "Joanna d'Arc" oraz "Orleańska Dziewica" - dwie królówki na właśnie rozłożonej planszy, a tuż za nimi, paradoksalnie na przedzie płyty "She's Leaving" oraz "Souvenir". Kolejne dwie perełki, bez których całość nie istnieje. Kolejne albumowe coś, do posłuchania od deski do deski. Jedno wypływa z poprzedniego, otwierając się przed kolejnym... Tak powstają niedościgli.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"