wtorek, 23 maja 2023

seasons change

Należę do rocka, moja to kraina, by nie rzec: rodzina, a i sens wszystkiego, jednak w muzyce chyba chodzi o to, by nie czynić z niej izby nadęcia. Dlatego na dziś dziewczyny z Exposé. Kojarzycie, Drodzy Państwo? Ktoś, coś, macie, znacie, lubicie, szanujecie, kochacie, wielbicie, a może i hejtujecie? Ostatnie to brrrr! Za pospolite i głupio modne. Ciekaw jestem, czy wśród grona Nawiedzonych jest ktoś lubiący ten konkretny, a pachnący naftaliną wytrawny pop, niekiedy nawet pop/rock. W piosenkach dziewczyn nie brak przecież fajnych pod jego kątem aranży. Aranżacji, nie aranży. Użyłem brzydkiego pójścia na skróty, zupełnie jak jakiś niedogolony hipster. A przecież Exposé, to żadna w podkładzie laptopowa tandeta, a wytrawni muzycy, często w szlachetności nut wyedukowani.
Te całkiem całkiem laseczki (ach Andy, ty seksisto), wydały trzy płyty, lecz trzecią odpuszczamy, a bierzmy się za pierwsze dwie - najlepsze. A nawet, na początek niech pójdzie maxi "Seasons Change". Przepadam za tą piosenką i najchętniej zapodałbym w eter, gdyby nie fakt, że znowu by się na mnie poobrażali. "Seasons Change" jest soczewką skupiającą na sobie uwagę, ale i w ogóle przedniej urody dance-balladą, która wydana na 7-calowym oraz 12-calowym singlu, biła w Stanach rekordy powodzenia - numer jeden na ichniejszym Billboardzie. Dawno temu było, gdyby co. Mówimy o roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym. Nie tylko ta piosenka, bo i cała płyta ekstra. Jak jedna z ich piosenek - "Extra, Extra". Z tym, że wracając na niwę wspomnianego singla, na stronie B zagospodarowano pole ku innej przytulaśnej, spowolnionej, jednak wciąż na tanecznie przyodzianej "December". Aż chciało się walnąć plakat tych niewiast na przyłóżkową makatkę.
Exposé to oficjalnie zakontraktowane Amerykanki z Miami. Tak gorące, jak tamtejsze lato, i tak w muzyce powiewne, jak lekkie garniturki Dona Johnsona i Phila Michaela Thomasa. Upłynęło ponad trzy i pół dekady, a mnie wciąż blisko duchem i ciałem do tamtej melodyki, do jedynych w swoim brzmieniu klawiszy, subtelnych linii basu, co i lekkich jak zefirek gitar. Nie tylko ich, bowiem saksofon też znajdzie się niekiedy. Oto w najlepszej krasie, pełną gębą najczystszej krwi lata osiemdziesiąte, z dala od chwilę późniejszego, a opanowanego w całym świecie komputerowego łomotu. Może rzucę kilkoma nazwami/nazwiskami, by nakreślić, z jakimi muzycznymi emocjami mamy do czynienia. Nie będzie łatwo, jednak postaram się. A więc, może mniej, lecz znajdzie się tu tyciu z Kim Wilde bądź Miami Sound Machine, za to całkiem sporo z Wilson Phillips, Bananaramy, The Bangles, Five Star, Mel & Kim, a może też i nawet z Lisa Lisa & Cult Jam. Tyle, że Expose wydają się w autonomicznym sosie własnym i męczcie się gryzipióry, co z nami począć, komu przypisać.
Słuchając tych zmysłowo roztańczonych Florydek, życie nastraja słonecznie i jakoś tak retrospektywnie. Powracają klimaty imprez, kiedy miałem parę minut powyżej dwudziestki, kiedy dookoła panoszyły się tylko dobre relacje, nietabloidalne uśmiechy, słodkie drinki oraz późne powroty do domu.
Oto one:
Gioia, czyli Gioia Bruno, urodzona we Włoszech Amerykanka, tutaj w śpiewie głównodowodząca, acz z niedobrym dla tej profesji finiszem. Otóż, po paru latach bycia na scenie, na strunach głosowych Gioii wykryto guza, przez co na wiele lat straciła głos. O śpiewie nie było mowy. Co tam o śpiewie, ledwo mówiła. Kiedy ją podreperowano, było już po sprawie. Temat Expos
é został zamknięty. Gioia jawiła się też perkusjonistką, co w słowniku muzyki oznacza grę na wielu smaczkach perkusyjnych, nie zaś na podstawowym perkusyjnym zestawie.
Ann Curless - urodzona w Nowym Jorku wokalistka, instrumentalistka klawiszowa oraz gitarzystka.
Jeanette Jurado - Kalifornijka. Wokalistka i aktorka. Fanka Barbry Streisand oraz duetu Carpenters.
Do nich dochodził cały sztab muzyków sesyjnych. Wśród nich, niezły gitarzysta George Finess. Polecam jego, a będące okrasą wobec wielu piosenek solówkowanie, jak choćby w rekomendowanym powyżej "December".
Pierwsze dwa albumy wydała im Arista. Ta sama wytwórnia, dla której odległe już w czasie płyty 'wytłoczyła' Whitney Houston, ale i jedyny powstały studio album efemerydy Anderson/Bruford/Wakeman/Howe, co i jeden z moich najukochańszych Meat Loaf'ów, "Blind Before I Stop". Ta wytwórnia w tamtych latach nie dawała plam. Ech, łezka wspomnień. Wracając do Expos
é, polecam przypomnienie, albo dziewiczy zaczep o ich muzykę, za sprawą albumów "Exposé" /1987/ i "What You Don't Know" /1989/. Oba tego samego kalibru, choć debiut o kapkę wyżej. Pewnie z uwagi na "Seasons Change" i "December". Przy czym, z równym animuszem polecam z niego kawałki: "Come Go With Me", "Exposed To Love", "You're The One I Need", "Extra Extra" czy "Love Is Our Destiny". Z 'dwójki' wyróżniłbym, tytułowe "What You Don't Know", plus "Let Me Down Easy", "Now That I Found You" oraz najlepsze w zestawie "Stop, Listen, Look & Think". Dla mnie wszystkie te piosenki niosą się reklamą czekoladek Merci: "jesteś melodią mego życia".
Ot, i to by było na tyle. A teraz, za popełniony tekst spalcie Nawiedzonego na stosie.

a.m. 


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"