wtorek, 3 września 2019

UNITED PROGRESSIVE FRATERNITY - "Planetary Overload, Part 1 - Loss" - (2019) -








UNITED PROGRESSIVE FRATERNITY
"Planetary Overload, Part 1 - Loss" 
(GIANT ELECTRIC PEA)


CD 1 - **1/2
CD 2 - ****






Kontynuatorzy dokonań australijskiej Unitopii - United Progressive Fraternity - właśnie oddają w nasze ręce swój drugi studyjny album. Ponownie naszpikowany ciekawymi gośćmi (m.in. Steve Hackett, Colin Edwin, Jerry Marotta, Michel St. Pére, Nick Magnus, wdowa po Johnie Wettonie - Lisa Wetton, czy nawet ubogi naśladowca Jona Andersona, Jon Davison) oraz niedającą się łatwo zaszufladkować muzyką. Niestety, niewiele daje zacna lista płac, jeśli tym tropem nie podąża równie elektryzująca twórczość. Ze smutkiem powiadamiam, że będący jeszcze na albumie "Fall In Love With The World" (tam także Steve Hackett, a i też Jon Anderson) całkiem klawi United Progressive Fraternity, teraz przemalowali sztandar z ciekawych melodii na kombinacje. Całkiem niedawną spontaniczność zastąpiła już tylko rutyna. Owszem, Mark Trueack wciąż pięknie śpiewa, i chyba tylko ów element mocno ratuje ten suma sumarum niedający się udźwignąć artystyczny rebranding. UPF jeszcze nie tak odlegle fascynująco łączyli rocka progresywnego z odniesieniami do Beatlesów oraz do dokonań psychodelicznych formacji tamtego okresu, i naprawdę było w tym sporo uroku. Bo nikt dotąd podobnie nie grał, dzięki czemu na podorędziu mieliśmy nad wyraz oryginalną grupę, za którą tylko należało trzymać kciuki. A przecież również całkiem nieźle z nagromadzonym przez Unitopię repertuarem korespondował jedyny w swoim rodzaju, jakby nieco intelektualny śpiew lidera całego tamtego przedsięwzięcia. Super zespół - po prostu. Niestety, to już przeszłość. Na podstawie aktualnego i jednocześnie konceptualnego "Planetary Overload, Part 1 - Loss" nabrałem przekonania, że najlepsze już było.
Nowa płyta UPF to prawdziwa hybryda, w dodatku napuszona pawim ogonem. Widać, Trueacka kryzys wziął w zęby i nie puszcza. Po cudownym "Artificial" nie pozostał żaden ślad, a podobno już wówczas grupa przeżywała kryzys we własnych szeregach. Dlatego po będących konsekwencją tamtych wydarzeń rozpadzie Unitopii, wbiłem w ziarno zwątpienia, a z niego właśnie wykluł się owoc.
Co na plus? Można wyróżnić suitę "Distraction And Destruction". A konkretnie z jej zawartości zbitek dwóch kompozycji: "What If" oraz "Forgive Me, My Son". Trąbka i gitara akustyczna - w części pierwszej, plus w kolejnym nagraniu smaczki utrzymane w klimacie współczesnego jazzu i muzyki klasycznej oraz flirt z muzyką Wschodu - jakże bliską preferencjom należącego do Petera Gabriela katalogu wytwórni Real World - plus szczypta szalonych skrzypiec bitych pod dawnych Curved Air, to coś, co zreasumowało się na niepowtarzalny nastrój. Podobnie, jak wielowątkowe i okraszone kilkoma ładnymi motywami, 19,5-minutowe "Seeds For Life" - będące częścią niemal "goliatowskiego", ponad półgodzinnego tryptyku "Growing".
To tylko nieliczne i wyróżniające się fragmenty, i tak nie ratujące płyty, której okładkowy apokaliptyczny rewers idealnie zazębia się z całą muzyczną zawartością.
Nie twierdzę, że "Planetary...." jest paszkwilem wobec muzyki. Nie, nie i jeszcze raz nie. To tylko przeintelektualizowana "napinka" twórców tego dzieła, którzy poszli o krok za daleko, zamiast nagrać kolejne barwne piosenki w okowach artystycznego rocka. Dlatego całość odbija się czkawką. To coś jak plaster bez dziurek, którym można się udusić.
Z dużym trudem przebrnąłem przez całość, ale cierpienie ponoć uszlachetnia.
Pewną rekompensatą dorzucona w pakiecie płyta nr 2. Przynajmniej tutaj nie brakuje wysokokalorycznej muzyki. To nic, że retrospektywnej, gdyż wszystkie znane nam starsze bądź całkiem świeże kompozycje, przy tej właśnie okazji pojawiają się w innych, nierozpowszechnionych dotąd wersjach. Tak więc płyta, której zadaniem było dostarczenie jedynie ciekawostek, stała się daniem głównym. Bo przecież trudno przejść obojętnie wobec wydłużonej i nastrojonej pod Vangelisa wersji prześlicznej ballady "Fall In Love With The World" - ach, i jeszcze te skrzypce! Podobnie jak podszyta trąbkami Clive'a Hodsona oraz Brendona Darby'ego nowa twarz ballady "This Time" (ależ subtelne klawisze, a i jeszcze dystyngowana, jakby z zaciemnionego pokoju partia fletu, w wydaniu Steve'a Unruha) to bezsprzeczny song na medal. Co jest z tym utworem nie tak, że na "Artificial" Unitopii też wystąpił tylko w roli dodatku do limitowanej wersji? A ja tak właśnie wyobrażałem sobie rozwój UPF. Proszę koniecznie posłuchać. To coś z innej rzeczywistości. Piosenka, jakiej żadne radiowe FM dzisiaj nie nada, a przecież jaki świat byłby wspaniały, gdyby niekiedy jakiś didżej przez pomyłkę zapodał takie cacko w eter. Nie spuśćmy też z uszu kolejnej wbitej pod retro Vangelis'owską wiatę, kompozycji "Seeds For Life". Nawet pokrywająca się z podstawowym albumem kompozycja "Loss To Love", została przy tej okazji podana w sporo delikatniejszej, a jednocześnie elektroniczno-akustycznej wersji, którą jeszcze w końcówce barwnie wspomogła Grace Bawden - operowa diva, krajanka Marka Trueacka. Pozostałe dodatki - z owego drugiego dysku - także polecam jak najgoręcej, zaś płytę podstawową pozostawiam sumieniu każdego z nas. W całej tej sprawie martwi mnie jednak fakt, iż przytoczoną w powyższym opisie dewiacyjną część pierwszą, Trueack oraz jego gwardia mają zamiar kontynuować. Rzucam karty na stół, z mojej strony pas.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"