środa, 4 września 2019

NEW MODEL ARMY - "From Here" - (2019) -









NEW MODEL ARMY
"From Here"
(ATTACK ATTACK RECORDS / earMUSIC)

****1/2





Pomimo otaczania się zewsząd blefem, to właśnie New Model Army grają prawdziwego rocka i są jego istotą. Od lat. Od tak wielu, iż wychowani na wszelkiego rodzaju festiwalowych openerach, itp. imprezach młodociani rockfani, nawet nie mają pojęcia, że ten świat tak długo istnieje. W tym czasie ekipa przeuzdolnionego Justina Sullivana wygenerowała artystyczne złoto, startując przecież z tombakowych warunków. Na szczęście sprzyjała im chęć działania, wiara w umiejętności, plus jazda pod prąd wobec obowiązujących nurtów. A jak głosi wyartykułowana w filmie "Szkoła Rocka" prawda: "granie rocka to łamanie zasad", stąd też u NMA finalna burza smaków, jaka wyłoniła się z obfitego bukietu pomysłów.
"From Here" powstało w krainie, której atmosfera musiała się każdemu udzielić, odciskając lak na wszystkich nagromadzonych tu piosenkach. Inna sprawa, dziwnie NMA zabrzmieliby, gdyby dla przykładu ich muzyka pokryła się ciepłem słonecznej Kalifornii. Natomiast do ich naturalnej surowości, Norwegia pasuje niczym lód do magazynowania rybnych połowów.
Godzina z nowym dziełem Brytyjczyków gwarantuje pełnię surowości mocnych gitar, wyrazistych bębnów i solidnego kopa niesionym przekazem. Zaś Justin Sullivan jak zawsze śpiewa z taką pasją, z jaką inspektor Harry Callahan ścigał wyjętych spod prawa. Lider NMA posiadł umiejętność wyśpiewywania bólu i gniewu, tym samym edukując swą wrażliwością niejedną generację.
Otwierające "Passing Through" skrywa w sobie silną gitarą, równie mocny bas i osobisty tekst ("...spójrz w niebo, tam właśnie zmierzamy i nie mamy nic do stracenia..."). I niczego tu rola nie stopnieje nawet we fragmencie, w którym na moment cały rozpędzony mechanizm na krótko przyhamuje. Od początku jest tu jakieś napięcie. Słuchacz oczekuje eksplozji, lecz ładunek rozwiera się jednostajnie, powoli. Genialny utwór, niekiedy aż mnie rozpierało, by wraz z Sullivanem zawyć. Następne w zestawie "Never Ending", to też niesamowita, nazwijmy to: piosenka. Cóż za złowieszczy bas, plus pulsujące bębny i mroczna, wręcz psychopatyczna gitara. Jakże trafne z tego podłoże pod niosące się apokaliptycznie "End Of Days", które w nieco dalszym toku płyty. I tak można o każdej kompozycji z osobna. Bowiem każda niesie kolejną ciekawą i odpowiednio zarysowaną muzycznie historię. I choć od razu wiemy, że obcujemy z jedynymi w swym rodzaju New Model Army, to pewne tryby grupa wyzwoliła dopiero przy tej właśnie okazji. Jak lekko eksperymentalne "Great Disguise", gdzie wybornie uzupełniają się rytualne bębny, jakieś zawodzące odgłosy, akustyczne brzmienia, wokół których narósł ogrom brudu. No i Justin Sullivan, po raz kolejny naładowany jakąś nieprawdopodobną energią. Lecz nawet w dość typowym dla stylu grupy "The Weather", Sullivan także dyktuje warunki niczym Szekspir w literaturze elżbietańskiej Anglii.
W albumowym jądrze muśniemy też o żywiołową balladę "Conversation", ale i o nieco pubowe "Where I Am". Gdyby przyhamować jego tempo mielibyśmy rzecz z krainy: poezja śpiewana.
Nad wyraz okazałą wydaje się końcówka płyty. Proszę posłuchać, jaki nastrój w "Maps" wytwarza jednostajny rytm wiolonczeli Tobiasa Unterberga - niemieckiego instrumentalisty, który perfekcyjnie poczuł posępność i dostojność norweskich fiordów, nieopodal których przecież płytę przyrządzano. Utwór brnie tempem żałobnego konduktu, w którym Sullivan pełni rolę narratora. I jak zawsze z powierzonego zadania wychodzi triumfalnie. Ale przesz do czynienia mamy z człowiekiem, w którego ciele nagromadzone emocje nie pozwalają mu niczego beznamiętnie relacjonować. Niech nie zwiedzie nas będące następstwem tej kompozycji, kolejne w zestawie "Setting Sun". Rzecz tylko z pozoru niosąca się rytmem odprężającym, gdyż i tutaj skrywa się pewne napięcie. A może to tylko ustalanie strategii przed potężnym finałem? A tym, tytułowe "From Here". Kolejny wciskający w fotel track, w którym charyzmatycznie u frontu wyszczerbiony Sullivan niekiedy szepcze, innym razem melodeklamuje, a gdy trzeba, potrafi ryknąć z siłą wkurzonego trotylu. To najdłuższy, ośmiominutowy song, gdzie ostatnie trzy kwadranse sekund płyną jakąś niepokojącą ciszą, z której nie wyłania się już nic.
Niesamowita płyta. No, ale ten zespół przecież innych nie nagrywa.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"