niedziela, 25 listopada 2018

przyjaźń do końca

Dokładnie 23 listopada 1991 roku, Polskie Radio podało informację o tym, że Freddie Mercury cierpi na chorobę niedoboru odporności, popularnie zwaną AIDS. Następnego dnia, to samo państwowe radio, mniej więcej o podobnej porze, przekazało wieść o Jego śmierci. W obu przypadkach pośrednikiem pomiędzy radiem a mną, był mój Tata, który w tamtych latach zabierał ze sobą radioodbiornik do łazienki, by ten towarzyszył mu podczas golenia.
Datę 24 listopada 1991 roku, zapisałem w swej pamięci jako jedną z najczarniejszych, przez co o niej nie zapominam.
Obecnie w kinach niepodzielnie króluje film "Bohemian Rhapsody". Wciąż mam go zapisanego w kajecie, na stronie: najbliższe plany. I najprawdopodobniej powinienem ów plan zrealizować w przyszłym tygodniu, a to za sprawą naciskającego Tomka Ziółkowskiego, który "zaliczył" film już bodaj cztery razy, a w miniony piątek postawił ultimatum: Andrew, zrealizuję cię w najbliższą niedzielę, wszak pod warunkiem, że wybierzesz się ze mną po niedzieli na film o Fredku. I tak, jak nie odmawia się kobiecie, tak też Tomkowi wobec takiego postawienia sprawy też nie potrafię.
W ogóle muszę z Tomkiem dobrze żyć, bowiem w nadchodzący piątek obaj zabieramy nasze panie na wycieczkę do miasta, w którym kręcono klip do jednej z najwspanialszych piosenek grupy INXS, "Never Tear Us Apart".
Audycja zatem się odbędzie. Zastanawia mnie tylko, co by było w zaistniałej sytuacji, gdyby nie Tomek? Dlatego muszę zgłębić tajniki didżejki, nawet kosztem zainwestowania w stosowny dla własnych potrzeb mikrofon.
Skoro było słówko o Freddiem, może teraz krótka dygresja o Queen. Przeukochanej grupie, którą wielbię za całokształt, choć wiadomo, niekiedy za coś bardziej, a za coś innego jeszcze bardziej. Kłopot tylko mały dźwigam od lat, bowiem z powszechnie cenionych przebojów, jakoś do dzisiaj nie pokochałem dwóch. A mianowicie, "Save Me" oraz przede wszystkim "Friends Will Be Friends". Nie wiem, co jest tego powodem, i pewnie już nigdy się nie dowiem. Dlatego, gdy słucham fantastycznej płyty "The Game", wyłączam ją zaraz po dziewiątym w obiegu "Coming Soon", z kolei do "Friends Will Be Friends" nawet nie docieram, gdyż po prostu nie przepadam za longiem "A Kind Of Magic". W mojej opinii jest to najsłabsza płyta Queen, jeśli nie policzymy niezjadliwej filmowej "Flash Gordon" oraz niedokształconej, nieatrakcyjnej repertuarowo "jedynki", czyli "Queen". Choć cóż to, w szczególności do najbardziej wnerwiającego pozdrowienia, jakim codzienne: "miłego dnia!".
a wmawiają, że nie słucham jazzu
Mimo wszystko, choć "A Kind Of Magic" słaba jak cholerka, nawet na niej pojawia się kilka fajnych piosenek, co: tytułowe "A Kind Of Magic", jedno wcześniejsze "One Vision", jak również jedno późniejsze "One Year Of Love" oraz otwierające stronę B "Who Wants To Live Forever". Największym utrapieniem wcale niebędące na końcu płyty trzy nietrafione nudziarstwa, a powszechnie uznane "Friends Will Be Friends". Piosenka, na którą, nie wiedzieć czemu, mam alergię. Podobnie jak na "Jolkę" Budki Suflera, "Lato" Formacyji Nieżywych Schabuff lub nieszczęsnych kiczowatych Kult. Jednocześnie najmocniej przepraszam za postawienie tego ostatniego badziewia w towarzystwie Królowej. Ale ale... przecież właśnie w tekście bujankowatego "Friends Will Be Friends", w którymś momencie padają słowa: "kiedy masz dość życia i porzuciłeś wszelką nadzieję, wyciągnij dłoń, bo przyjaciele pozostaną przyjaciółmi do samego końca". 







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"




coś jeszcze na tych drzewach pozostało
osiedlowe grzybobranie
Zdjęcie sprzed kilku dni. Skąd ten cygan wydobył tego orzecha?