poniedziałek, 19 listopada 2018

agenci zero- oraz zero zero siedem

Poszedłem spać przed piątą rano. Po powrocie z radia nastawiłem telewizję, by się nieco zrelaksować, tym samym odstawiając muzykę po czterogodzinnym maratonie. Natrafiłem jednak na początek "Casino Royale". I choć film nadawała stacja będąca propagandową tubą partii rządzącej, dołożyłem się jednak do słupków ich oglądalności, bo w końcu ten abonament też za coś płacę. Na piękne oczy nic nie ma. A Daniel Craig ma piękne jaskrawe niebieskie oczy, co nawet dostrzegam jako, było nie było, heteroseksual. Jednocześnie Craiga uważam za najlepszego Bonda, zaraz po Rogerze Moorze. Z kolei, odcinek "Casino Royale", w mojej opinii jest najlepszym Bondem z wszystkich ostatnich. Uwielbiam, gdy zero zero siedem wraca świeżutki po wcześniejszym jego śmiertelnym zatruciu do pokerowego stołu, i oznajmia zaskoczonemu Le Chiffre'owi: "poprzednie rozdanie było zabójcze". To są właśnie te bondowskie smaczki. Ciekawe, jak by je przełożył na język Piastów i Jagiellonów nieodżałowany Nosferatu.
Polskim odpowiednikiem agenta zero zero siedem był porucznik Sławomir Borewicz - vide zero siedem zgłoś się. Co za przypadek, a my właśnie wczoraj posłuchaliśmy muzyki Włodzimierza Korcza, z owego polskiego Bonda, a konkretnie z płyty zawierającej serialowe motywy za lata 1976-87. Choć na płycie dominują lata 1976-1981. Szkoda tylko, że kompakt zawiera jedynie muzykę - skądinąd świetnego - Włodzimierza Korcza, albowiem pragnąłbym na CD pozyskać kapitalny temat grupy SBB, a który to możemy podziwiać w scenie z nocnego klubu, w odcinku "Dziwny wypadek". Pamiętacie Kochani docenta Jacka Weredę, zagranego przez Jana Machulskiego? Mogę go oglądać w kółko macieju. Co prawda ów poszukiwany temat można posiąść za sprawą nieprodukowanego już wielopłytowego boxu SBB, lecz pomimo mej sympatii do muzyki Skrzeka i jego kompanów, nie mam potrzeby posiadania wszystkiego, więc dla jednego utworu nie wydam kilku setek, tym bardziej, że interesujące mnie inne zespołowe płyty posiadam już od dawna.
Zaskoczył mnie potężnie jeden z naszych Słuchaczy, który wczoraj w trakcie emitowania płyty z naszym agentem 07 oznajmił, iż nigdy nie obejrzał nawet jednego odcinka. A mowa o człowieku tylko o dekadę wiekiem mi ustępującego, więc jak to możliwe? Potrafię sobie wyobrazić jego, jak też jakiegoś mu równolatka, któremu nie było dane zgłębić serialu "Ballada o Januszku" (też świetnego!) , albo "Najdłuższej wojny nowoczesnej Europy", ale jak mogło się komuś udać przetrwać w naszej dawnej socjalistycznej przeszłości bez seriali, typu wspomniany "07 zgłoś się", bądź ewentualnie: "Daleko od szosy", "Dom", "Janosik", "Podróż za jeden uśmiech" i wielu innych okresu 60/70's. Oczywiście zakładam, że szanowany przeze mnie Słuchacz pozostałe filmy przynajmniej liznął, wszak są one elementem naszej tożsamości, a co za tym idzie: narodowego, a niegdyś nawet wręcz ludowego patriotyzmu. Oczywiście nie ma i nigdy nie było żadnego musu, niech więc każdy czyta, ogląda i słucha czego chce, nic mi do tego, a jednak zdziwko mnie chapnęło, iż z niewielkim okładem czterdziestolatek nie załapał się dotąd na przynajmniej jeden czy drugi (w całości) odcinek przygód poruczników Borewicza, Zubka, a w późniejszej fazie fujarowatego gnoma Jaszczuka.
Nikt mnie nie musi oświecać, że serial z naszym agentem zero siedem był propagandowy, i to czasem aż przesadnie do bólu. Takie to jednak były czasy, taka nasza tamtejsza rzeczywistość i nie ma się jej co wypierać, nawet jeśli ja sam także zawsze komuchów nie cierpiałem podobnie, jak bananów, piwa i tych dzisiejszych prostaków z Nowogrodzkiej.
Nie, przecież ja nie mam żadnych pretensji, ni żalu, a jedynie wyrażam potężne zdziwienie faktycznym stanem rzeczy, o którym to na luzie poinformował mnie wczoraj jeden z najbardziej cenionych Słuchaczy. Ale co ty Masłowski się dziwisz, że ten sam człowiek również nigdy nie sięgnął po trylogię "Ojca Chrzestnego"? Nawet, jeśli ów fakt wydaje się równie niewiarygodny, co moja wizyta na wyrzuconym z Układu Słonecznego Plutonie. No tak, ale ja także do dzisiaj przecież nie obejrzałem obowiązkowego niegdyś "Dirty Dancing", gdyż najprawdopodobniej usnąłbym po pierwszej wzniesionej tam tanecznej akrobacji. Natomiast jedynkę "Władcy Pierścieni" oraz histerycznie wielbionego "Harry'ego Pottera" powyłączałem w stosownym czasie już po pierwszych kwadransach. Podobnie jak wszystkie filmy ze Steve'em Martinem, Samuelem L. Jacksonem, Jackiem Chanem czy Nicolasem Cagem, których talentów jakoś nigdy nie trawiłem. Identycznie jak seriale netflixowe, które mój syn Tomek łyka bez popitki, a we mnie wzbudzają jedynie wędkarski entuzjazm. I tak mógłbym temat kina, tego z cyklu na "nie", jak i tego na "tak", jeszcze nieco pociągnąć, tylko po co? Nie zainteresują przecież filmowe fascynacje miłośnika porucznika Columbo kogoś, komu w sercu najbardziej tkwią losy bohaterów "M jak miłość" bądź "Barw szczęścia". Tak, jak też nigdy nikomu z rąk nie wyszarpnę żadnych Gwiezdnych wojen, Startreków czy Gry o tron.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"