niedziela, 4 listopada 2018

CREYE - "Creye" - (2018) -








CREYE
"Creye"
(FRONTIERS)

***





Oto kolejni przedstawiciele Frontiers'owskiej kuźni młodych talentów. Pop/metalowcy ze Szwecji, dowodzeni przez syna niegdyś popularnego Jima Jidheda, Robina.
Dla przypomnienia, w latach 80-tych Jim przewodził metalowcom z Alien, choć u nas będą o nich pamiętać już tylko najwytrwalsi smakosze gatunku. Na szczęście ten ceniony wokalista, który nawet w latach 90-tych sławił imię fajnego, a już nieistniejącego labelu MTM, zaraził swoją latorośl muzyką po szpik. Od najmłodszych lat obaj Panowie niemal mieszkali w studio nagraniowym, dzięki czemu Robin zaczął od piątego roku życia ujawniać pierwsze objawy muzykalności. Obecnie "smarkacz" czuje moc Goliata i idzie na podbój świata.
Creye grają melodyjne przepiórcze heavy, głównie dające się zatańczyć. Gdyby z kontekstu wyjąć tej muzyczce gitarę rytmiczną i jej solową bratanicę, zastępując wszystko synth/keyboardami, to niejeden didżej rozkręciłby plenerową dance-imprezę. Wszak występowanie u Skandynawów korzennego rocka bywa tak złudne, co miłość w klanie Corleone. A przy odrobinie dobrej woli, ich piosenkami mógłby się nawet zainteresować sam Barry Manilow.
Album "Creye" stanowi za pełnometrażowy debiut, choć oficjalnie rola ta przypadła ub.rocznej 3-utworowej epce, z której dwa nagrania trafiły na poniższy album, jednak szkoda, że zabrakło w nim miejsca dla trzeciego smaczku, w postaci coveru Roberta Teppera "No Easy Way Out". Genialnej w pierwowzorze piosenki do filmu "Rocky IV". Zapewne trafi ona - w postaci bonusowej - dopiero na jakąś jubileuszową wersję tego albumu. O ile jeszcze będzie dla kogo produkować fizyczne nośniki.
Nie mam pojęcia, czy z takim graniem uda się ekipie Jidheda wedrzeć do rockowego parnasu, ale życzę im tego z całego serca. Na ich cześć nie będę jednak wygłaszać żadnego panegiryku, bowiem nie oni w tej materii pierwsi, nie ostatni. W podobnej słodyczy przed kilkoma laty zaimponowali mi Seven. Ich świetny płytowy debiut, do teraz wala okruchy po mej eksplozji, choć już drugi album okazał się prawdziwą piętą achillesową. Dlatego cieszy mimo wszystko nowy zespół, u którego każda melodia chodzi na piątym biegu.
Ekipa Robina Jidheda widać, że nie przejmuje się oskarżeniami o wtórność i naśladownictwo, najwyraźniej w swej oklepanej melodyczno-rockowej twórczości sprzyjając dawnej zasadzie muzyków z Georgia Satellites: "w rock'n'rollu wymyślono już wszystko, niech nie oznacza to jednak, że nie można go grać".

P.S. Najlepsza piosenka? - "Christina". I nic nie szkodzi, że jak każda inna na tym albumie z tekstem nacechowanym sercowymi frazesami. Czyli opowiastkami o niczym.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"