czwartek, 18 lutego 2016

bez grawitacji

Wczorajszy śnieg zaskoczył. Dzisiaj już po nim śladu, ale to oznacza, że zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Często zaglądam do kalendarza, liczę dni, wypatruję pierwszych oznak wiosny, choć to zbyt wcześnie.
Na talerzu gramofonu zagościło "Bez Grawitacji" Ryszarda Sygitowicza. Fajna płyta. Z serca lat 80-tych. Instrumentalna. W słowie wstępnym napisano: "...Posłuchajcie Państwo jego pierwszej płyty, nie zrażając się tym, że nie ma tu piosenek do śpiewania". Słynne "Cavalcado" - pamiętacie Państwo? Trzy minuty, a ile się tam dzieje. Niektórzy artyści, chcący się tak wyrazić, potrzebują wielkich suitowych konstrukcji. Brawurowe granie. No i jaka melodia. Musimy sobie tego kiedyś wspólnie posłuchać.
Ostatnie wieczory intensywnie spędzam przy gramofonie. Przegrywam winyle na kilka najbliższych niedziel. Choć chętnie skorzystam także z tych już od dawna przygotowanych.
Świetną płytę wydał Elton John. Kto by pomyślał. Ostatnio bywało z nim różnie. Jego niedawne albumy przykuwały tylko fragmentarycznie, w dodatku bez entuzjazmu. Na "Wonderful Crazy Night" sir Elton jest po prostu boski. Odżył szalony fortepian, głos jakby odmłodniał, pojawiły się kolory, lekkość.... - zresztą proszę tylko spojrzeć na okładkę. Ile takich albumów pojawia się każdego roku, gdzie podobają nam się wszystkie piosenki? No właśnie, a tutaj zachwyca całość.
Umówiliśmy się z Mariuszem Kwaśniewskim na piątek do studia, by pogadać nieco o tej płycie i przedstawić z niej ze dwie/trzy piosenki. Na tyle mamy czasu. Zapraszam zatem na sobotę do Merkurego, gdzieś w okolicach przedpołudniowych (pomiędzy 11-tą a 12-tą). W niedzielę w Aferze Elton także - a co!
Na moment powróćmy jeszcze do Ryszarda Sygitowicza... Na bazie skojarzeń przypomniałem sobie, że MTJ wznowili płytę Perfectu "Jestem". Ładnie, w digipaku. I ponownie za normalne pieniądze. Album wydany pierwotnie przez austriacki label Koch w 1994 roku od dawna był niedostępny. Na czarnym rynku jego ceny sięgały zenitu. Osobiście nie kocham Perfectu po odejściu Zbyszka Hołdysa, ale to jednak bądź co bądź powszechnie ceniony album. W tym samym sklepie spostrzegłem na winylu reedycję jedynki Wilków. A to akurat uwielbiam. Niestety już mam od zawsze, więc drugiej nie kupię.
Niedawno wszedłem do Media Markt w King Crossie i zaskoczyła mnie ogromna podaż winyli. Mają chyba najwięcej "pieczątek" w Poznaniu. Dobrze, tak trzymać.
Jeszcze pod koniec stycznia byliśmy z Żonką na przedpremierowym pokazie filmu "Planeta Singli" (oficjalnie w kinach od 5 lutego). Nawet do tego typu komedyjek wplata się dzisiaj winylowe lokowania produktów. Maciek Stuhr w pewnej chwili wyciąga z półki i kładzie na talerzu "Korowód" Marka Grechuty. Rzecz jasna współczesne wydanie. Znak czasów. Będzie pamiątka dla kolejnych pokoleń. Okazuje się, że uwodzenie niewiast przy twórczości Marka Grechuty sprawdza się dzisiaj tak samo dobrze jak kilka muzycznych pokoleń temu. Trzeba przyznać, że starannie Polskie Nagrania, o pardon!, dzisiaj to już Warner Music Poland, wydały ten "Korowód". Wraz z repliką dawnego plakatu. A plakaty w tamtejszej polskiej fonografii bywały rzadkością. I tylko nieliczni sobie na nie zasługiwali, jak: Marek Grechuta, Maryla Rodowicz, bądź Lombard. Choć tych ostatnich wspomagał już jednak polonijny Savitor - z kapitałem czerpanym od imperialistów.
Szkoda tylko, że jak tak rozmawiam z entuzjastami muzyki, większość z nich poszukuje na czarnych płytach tylko gigantów. Mało kogo uraduje trójka Humble Pie, najlepszy Peter Frampton, bądź środkowy John Mellencamp. Nic, tylko Black Sabbath, Pink Floyd, Dżem, Kult, Komeda, Polish Jazz nr.... i jeszcze z dziesięć tym podobnych oczywistości. Czyżby oryginalność była dzisiaj poddana reglamentacji? Czy wszyscy muszą mieć w swoich zbiorach tylko te same tytuły?






Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00



"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"