środa, 29 października 2025

Springsteen - ocal mnie od nicości

Wyciągnął mnie wczorajszego wieczoru Tomek Ziółkowski do kina, na "Springsteen - Ocal Mnie Od Nicości". Oryginalny tytuł: "Springsteen - Deliver Me From Nowhere". Jak dla mnie kapitalny film, a do tego jeszcze historyczny pierwszy raz w IMAX. Przyszła kryska na matyska. Jeśli więc debiut z tak wysokooktanową jakością, to tylko w oparciu o coś godnego. W kinie jedynie my plus dwie inne osoby - dosłownie. No, ale seans na dwudziestą pierwszą czterdzieści pięć, więc klasa robotnicza od dawna w łóżkach.
Cały obraz opiera się o Nebraskę, a konkretnie, o proces twórczy tego kompletnie innego albumu Bossa, w którego sens wierzyli głównie on sam oraz Jon Landau - jego najbliższy współpracownik, przy okazji wzorowy kumpel, a raczej - przyjaciel, człowiek dobrego ducha, a i przecież postać, która gdzieś na początku muzycznej drogi Bossa wypowiedziała słynne: "ujrzałem przyszłość r'n'rolla, a na imię jej Bruce Springsteen".
Niesamowite, przecież na pierwszą myśl filmu o Springsteenie, przyszłyby niejednemu twórcy przeróżne etapy, zazwyczaj związane ze spektakularnymi sukcesami, tymczasem spowito obraz o najbardziej osobistej, z założenia niekomercyjnej płycie. Dziele, w które nie wierzyło wielu, włącznie z wydawcą - firmą CBS. Jednak pozycja Bossa już wtedy była na tyle mocna, że nikomu ręka nie drgnęła, by wątpić w artystyczną wizję kogoś, kto ostatecznie okazał się żyłą złota.
Springsteena zagrał nieznany mi wcześniej Jeremy Allen White, i zagrał wyśmienicie - włącznie z posturą, twarzą, oczami, głosem, całą też w odzieniu stylizacją. Podobnież kapitalne wcielenie w Jona Landau'a (nazwiska aktora nie pomnę). A tak swoją drogą, gdy ma się kogoś takiego u swego boku, można przenosić góry.
W filmie pada też niemało czasu dla Faye Romano - ukochanej Bruce'a, ważnej w jego życiu dziewczyny, pomimo iż ich relacja dość skomplikowana.
Jest też nutka, ale dosłownie tyciu tyciu, z Chuckiem Plotkinem - inżynierem dźwięku, jakże istotnej persony wobec Nebraski. Ten niejednokrotny współpracownik Bossa zremasterował cały materiał z taśm demo, czyli z nagrań demonstracyjnych, zrealizowanych techniką chałupniczą, na sprzęcie domowym, stricte amatorskim, często od podstaw jak najsłabszej w dźwięku jakości. Plotkin z surowicy dokonał remasteringu pod gotowca, a więc pod dokładnie to, co znamy z ostatecznej płyty. Takiej przemiany, takiego przeobrażenia, mógł dokonać jedynie najwytrawniejszy przy konsolecie gracz. Iluż to ludzi z branży zachęcało Mistrza do innego lica tego albumu, do zmiany aranżacji, podwyższenia brzmienia, do zmiany wręcz gatunku tego albumu, ale Boss widział to kompletnie inaczej. I tu cudowna postawa Landaua, którego wręcz romantyczne przywiązanie, uwielbienie wobec działalności Bruce'a, stało wsparciem od a do zet.
Ale co do obsady, są jeszcze epizodyczne niespodzianki. Otóż, w zespole The Stone Pony, z którym Boss występował gościnnie w jednym z lokalnych klubów, w jego szeregach dostrzeżemy muzyków z Greta Van Fleet i Rival Sons. Taki smaczek, dla tych, którzy wiedzą...
Zapewne wiele o Bruce'sie każdy z nas wie, jednak po obejrzeniu Ocal Mnie Od Nicości, ja przynajmniej odniosłem wrażenie, że rozpoczynam od początku.
Co oznaczają pasja, wytrwałość, przekonanie, wiara w to, co się tworzy, i wreszcie, kiedy artysta posiada zdolność antycypacji, płynie z każdej szczeliny tego sumiennie poprowadzonego obrazu. Przy okazji, dla widza kumającego bazę, w filmie oczom stanie ogrom istotnych reliktów - zobaczycie atmosferę dawnych studiów nagraniowych, biur i siedzib, do tego stoły realizatorskie, głośniki, okablowanie, stare komputery i inne świecidełka. A więc świat, jakiego już nie ma. Niech rekwizytom przyjrzą się polscy filmowcy - tak to się robi! Spójrzcie na wystrój ulic, na auta, na tłumy odpowiednio wystylizowanych ludzi, jak w autentycznym osiemdziesiątym drugim roku. Nie wiem, jak to zrobili, lecz jakiejkolwiek techniki do produkcji tego filmu by nie użyto, genialne! Patrzyłem z zachwytem i niedowierzaniem. Ameryka tamtych czasów. Wszystko idealnie podniszczone, naznaczone zużyciem, cóż za autentyczność, nie jak w polskim kinie lśniące autobusy ogórki, które po zdjęciach trzeba następnego dnia oddać do muzeum w stanie nienaruszonym. Bo, gdyby czasem jakaś ryska i poszłoby w dodatkowe koszta, producent znajdzie winnego i go zatłucze. Budżet to jedno, ale liczy się też precyzja i chęć niczego niespartolenia. Bo film zostanie na zawsze. Obejrzą go potomkowie i wszystko musi być tak, by na ich twarzach nie zarysowała się choćby najmniejsza drwina. 
Na gruncie ludzkim dojrzymy szacunek wobec Bossa, czyli kim był, jak myślał i jaką darzono go estymą. Nikomu nie przyszło podnieść ręki na sztukę, w którą wierzył. Dzięki jego mocnej pozycji światło dzienne ujrzała twórczość, na jaką nikt inny nie mógłby sobie w osiemdziesiątym drugim pozwolić. Surowe piosenki, bez odrobiny polerki, żadnych świecidełek, proces produkcji z demo na czysto, z zastrzeżeniem - im prymitywniej, tym lepiej. Na tym nie koniec, bo przecież wszystko rozbija się o album z klauzulą: żadnej medialnej promocji, żadnej trasy koncertowej, ani prasy czy teledysków. Nawet na okładce płyty, choćby najmniejszego zarysu twarzy naszego Bohatera. I wszystko spełniono. A co jeszcze niezwykłe, co historia pokazała, sporo odrzutów z Nebraski przerobiono potem na rockową nutę, z czego powstało Born In The U.S.A., czyli największy albumowy znak rozpoznawczy w jego karierze.
W proces muzyczny, który w filmie stoi kanwą, zręcznie wpleciono wątek ze wspomnianą powyżej Faye, ale i domem rodzinnym Bruce'a, i tutaj do głosu dochodzi okazująca ciepło uczuć matka oraz trudna relacja z ojcem, z naciskiem na ojciec-syn, nie odwrotnie.
Ten film jest wyrazem szacunku wobec Bruce'a. Dla tego, co tworzył/nadal tworzy, dla jego bycia Artystą - takim przez duże A. Rzecz tylko dla ludzi, w których życiu tkwi muzyka, inni nie mają tu czego szukać, usną przed zmianą pierwszej rolki. Film mus!
A dopiero co narzekałem na współczesne amerykańskie kino. Chowam twarz w dłoniach.

P.S. Dopiero od tego weekendu w kinach - dowiedziałem się od Tomka. Podobnie zresztą, jak kilkupłytowe nowe wcielenie Nebraski, które koniecznie muszę mieć. Kilka rarytasowych z niej akcentów przewinęło się zresztą przez ten film i zaostrzyło mój apetyt. Ech, nigdy się od muzyki nie uwolnię.

andy

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań)
lub radiopoznan.fm