piątek, 17 października 2025

(*) Ace Frehley

Nie do końca zaufałem kilku podejrzanie wyglądającym socialmediowym wklejkom oraz doczepionym ku nim informacjom o potrzebującym modlitwy Ace'sie Frehleyu, a jednak stało się -- Spaceman nie żyje. Kolejna podcinająca skrzydła wieść. Jeszcze jeden mój muzyczny bohater odszedł do krainy ciemni i głuszy. Odszedł na zawsze. Już mam tego dość, powiem Państwu. Nie nadaję się do tego świata, nie podoba mi się jego kondycja, w ogóle wiele mnie w nim razi. Choćby masowa prawoskrętność, niekiedy ekstremalna, nie podoba mi się dzisiejsza muzyka, żenuje aktualne amerykańskie kino, które w epoce 80's dostarczało wzruszeń - we wszystkich kierunkach. Nie podobają mi się relacje interpersonalne, wojny, konflikty, hejty oraz to, że coraz więcej w gabinetach tęgich głów Dyzm. Syfiasta, ponura rzeczywistość, z której znikają ostatni ludzie dostarczający uśmiechu i pozytywnej energii.


Ace Frehley in memoriam (*)
Siedemdziesiąt cztery lata to tylko czternaście więcej ode mnie, czyli wiek wciąż nadający się do życia.
Ace to dla mnie gitarowa półka najwyższa, a i obiektywnie w muzyce zacna persona.
Mamy go na wszystkich starych albumach Kiss, począwszy od debiutanckiego "Kiss" (1974), po "Music From 'The Elder' " (1981). Co prawda, jego nazwisko wypisano też na okładce do "Creatures Of The Night", ale od zawsze stoi zapewnieniem, że w nim nie uczestniczył. Ale, ale... był przecież jeszcze album "Psycho Circus" (1998), kiedy na moment zebrał się najsłynniejszy, właśnie z tych najstarszych płyt skład: Paul Stanley, Gene Simmons, Ace Frehley i Peter Criss. I właśnie Kiss spod tych nazwisk kocham najmocniej. Szczególnie płyty: "Kiss", "Love Gun", "Destroyer" oraz "Dynasty". Z tą ostatnią mam super wspomnienia, ale nie chcę przynudzać. W każdym razie, na "Dynasty" Frehley zaśpiewał aż w trzech numerach, co daje matematyczne trzydzieści trzy procent na 331⁄3 RPM.
Posiadam większość solówek Frehleya, choć coś tam mi jeszcze brakuje. Dokupię. Jak dobrze, że nie mam wszystkiego, nadaje to memu życiu sens.
Dopiero co na blogu udostępniłem okładkę "Frehley's Comet", więc na dzisiaj niech zagości ostatni album Spacemana "10.000 Volts" - z dwa tysiące dwudziestego czwartego. Bardzo go lubię i nierzadko do niego powracam, choć nie mówię o tym na moim FM. Przede wszystkim, genialny numer "Life Of A Stranger". Brzmi jak cover, jak coś, co od dawna znamy. Słyszę w tej melodii, w atmosferze piosenki, jakiegoś niepublikowanego Ozzy'ego Osbourne'a. Song zachwycił mnie od pierwszego spojrzenia. To nic, że w tekście sercowe bzdurki, za to granie sztos.
Na płycie mamy też markowy instrumental "Stratosphere". Wiadomo, na samym końcu. Znak rozpoznawczy Ace'a, który lubował się w takich smaczkach na albumowych finiszach.
Polecam jeszcze przynajmniej dwie super dobre rock-piosenki: "Back Into My Arms Again" oraz "Blinded". Ta ostatnia niesie się przekazem, więc warto ją także przeczytać: ...jesteśmy oślepieni nauką, a to jak atak na umysł. Kolejny kod do złamania. Nie wiemy, w którą stronę iść i komu zaufać. Technologia bez empatii... Kto dotąd z płytą zwlekał, niech zaistniałe Ace Frehley in memoriam go natchnie.
W audycji opowiem o wrześniu 1978, także o okładce do "Anomaly", albowiem to swego rodzaju dzieło sztuki. Kolejna dupa blada dla streamingowców, których papierowe frajdy omijają.
Ace, pędź ku Gwiazdom...

andy

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl 

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 23.00
na 100,9 FM Poznań (Polskie Radio Poznań)
lub radiopoznan.fm