niedziela, 4 sierpnia 2024

sonic temple

Echa niedawnego koncertu The Cult wciąż we mnie cyrkulują. Tego powodem, na analogowym stereo ląduje "Sonic Temple". Wydawnictwo Beggars Banquet Records z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego, edycja printed in Western Germany. Niestety, co ujawnia foto, z popisanym labelem. Mój egzemplarz był niegdyś własnością jednej z niemieckich radiostacji, gdzie płyty katalogowano po nich smarując. Na szczęście oszczędzano obwolut. Kupiłem przed laty w Berlinie od tandemu Turków, handlujących wydobytymi i zapewne niepotrzebnymi już zasobami powyższej radio'rozgłośni.
Przepadam za tym albumem. I za okładką. Od razu ją słychać.
To już bardziej rozwlekli Cult'ci, słyszymy od rozbiegówki, szczególnie po chwilę wcześniejszej współpracy grupy z Rickiem Rubinem i jego wizją krótkich, skonkretyzowanych, czadowych piosenek. Tym razem grupa pod pieczą Boba Rocka, innego tuza konsolety, i z wyraźnymi odniesieniami do rocka epoki Led Zeppelin. Oczywiście to tylko inspiracje, żadnych bezpośrednich porównań. No i, jaki wtedy mieli mocny skład!
Wersja LP na całej linii przegrywa z CD, nie tylko nieuniknionym mechanicznym zużywaniem, przede wszystkim biednieje poprzez brak utworu "Medicine Train". Ok, nie jest to może najważniejszy akcent "Sonic Temple", lecz mnie się widzi, jak cała reszta, poza tym, nie lubię być ograbianym nawet z jednej nuty.
To właśnie tutaj widnieją "Edie (Ciao Baby)" oraz "Sweet Soul Sister", numery, które Astbury i Duffy z kolegami, najpierw na akustycznie, a potem z przytupem zaserwowali w Warszawie. Trafili w me serce tymi dwoma z albumu perełkami. Ale to tylko dwa cacuszka z całkowicie przecież udanej płyty. Wręcz udanej wybitnie. Mogliby ją pociągnąć na scenie w całości, nikt by się nie pogniewał. Dzieło pełne tylko wzlotów, a więc potężnych riffów, równie okazałych solówek, wokalnych zadziorów, co chwytliwych melodii. Rozwlekłych, nieuwikłanych w szablon, nieprzerwanie intrygujących. Ale jest też np. proste, czadowe "New York City". Niegdyś moje numero uno albumu. Potem stanęło na tej samej listwie podium, co "Sweet Soul Sister" - notabene w Łorsoł Astury wyraźnie śpiewał "sisters". Wracając do "New York City", kocham ten w tle demoniczny głos Iggy'ego Popa. Czarny książę.
Dzieło z całą armią killerów: "Fire Woman", "Sun King", "American Horse", itd... , ale też moment oddechu, lekki uskok z kursu, pretendujące pod gremialne podczas koncertów śpiewanie "Wake Up Time For Freedom". Głowę daję, na bank po cichu liczono, że bez potrzeby bycia singlem, samo się wypromuje. Tak się jednak nie stało. Pokochał jedynie Andy.
"Sonic Temple" zaliczam do życiówek. Nareszcie trafiła się okazja, by to z siebie wyrzucić. 

a.m.

"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 24.00
na 100,9 FM Poznań (Radio Poznań) lub radiopoznan.fm

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub
afera.com.pl