wtorek, 14 lutego 2023

US katalogi

Mam dla Państwa Szanownych nie lada kąsek. Znalazły się książeczki/mini katalogi, które w okresie 1989/90 ze Stanów podsyłała moja Sisterka, a ja na ich podstawie zamawiałem kompakty. Modne wówczas jak jasna anielcia, o dużo mocniejszej pozycji, niż cały ten dzisiejszy renesans winyli. Najczęściej zniszczonych i pierdzących, a wycenianych na majątek. Winyle, które jeszcze dziesięć lat temu kupowałem na niemieckich bazarach od euro do czterech, góra pięciu za egzemplarz (po tyle chodzili Bowie, Queen czy Pink Floyd), i nieźle na nich zarabiałem, teraz chodzą po stówie i drożej, a wszystkim ciemniakom wmawia się, że to rarytasy. No, ale rynek kształtuje świadomość.
Jako wychowany na winylach czczę kompakty i nie dam sobie wmówić, że nawet najlepsze igły zatuszują rowkowe szumy, zgrzyty i inne niedoskonałości. Nawet, jeśli wszyscy umoczeni w gramofonach audiofile, podsuną pod mój nos uwiarygadniające ich zblazowane teorie wykresy.
Mini katalogi z USA. Spójrzcie, jak się kiedyś kupowało, co i po ile. Na początek klubowa książeczka z sierpnia 1989 roku. Na okładce Richard Marx. Sesja fotograficzna do nowiuśkiego wówczas "Repeat Offender", kiedy amerykańska prasa wieszczyła w Artyście następcę Bruce'a Springsteena. Nie muzycznego, a o ewentualną sławę chodziło. Tak się nie stało, ale też fakt, iż Richard Marx, pomimo iż ostatecznie przyblakł, do piwnicy jeszcze nie zjechał.
Już pokazuję fotki, jeszcze tylko legenda. Otóż, ceny w dolarach, natomiast co oznaczają symbole, patrzcie poniżej:
T - compact disc
C - kaseta magnetofonowa
S - płyta winylowa
Stoi czarno na białym, o czym często mówię, ale mało kto mi wierzy, w tamtym okresie winyl stał w opozycji względem kompaktu. 

ściana frontowa

Mała wykładnia w temacie "Repeat Offender". Cóż za płyta! Nie wiem tylko, dlaczego o tej ówczesnej nowiźnie informuje zawartość dziesięciu z jedenastu tytułów, pomijając "That Was Lulu". Bo, choć siostrzyczka Ela przysłała z Ameryki angielską, kompletną w jedenaście piosenek edycję, to przecież tamtejsze wydania amerykańskie też były jedenasto-utworowe. Taka niewyjaśniona abrakadabra.

Cenowe okazje, po dziesięć dolców za CD, zaś winylowe odpowiedniki po cztery bez jednego centa.

Dziś nie do pomyślenia, 5-płytowy winyl "Live 1975-85" o połowę tańszy od 3-kompaktowego odpowiednika.

'Mój' heavy metal. Bez wrzasków, ryków i growlingów. Łezka w oku, gdy widzę, iż o sile łomotu stanowili Dokken, Quiet Riot czy w najmocniejszym razie czwarty longplay Metallic(k)i.

Czasy debiutanckiego albumu słodziakowej Kylie Minogue. No i, kto dzisiaj pamięta o Tiffany czy Debbie Gibson? Ładne buźki, miłe śpiewanie, teen queens.

'Dziewiętnastka' Chicago z genialnym numerem "I Don't Wanna Live Without Your Love" oraz bardzo fajnym "Look Away", ale przede wszystkim nasza Basia i jej wystrzałowy post MattBianco'wy debiut "Time And Tide".

==============================

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"