Z tą muzyką wszyscy mego pokolenia przedstawiciele się utożsamiali, integrowali i rozumieli znaczenie każdej nuty, efektu czy słowa, przy powszechnym braku znajomości angielskiego. Działała inteligencja, wyobraźnia i bunt oraz wściekłość na niedoskonałość świata. I choć główny bohater - Pink - budował wokół siebie mur, wraz z każdą dostawioną cegłą coraz bardziej izolując się od otoczenia, tak my ten mur metaforycznie rozwalaliśmy. I kto wie, może nawet dobrze, że obecnym młodziakom trzeba tu co nieco wyjaśniać, choć ci, ku przewrotności, poruszają się angielskim jak polskim.
Stoję na straży dobrego imienia Rogera Watersa, który "The Wall" wymyślił i ucieleśnił, a reszta floydowskiej ferajny jedynie w tym dziele, co by nie powiedzieć, fenomenalnie partycypowała. I nie odbieram nikomu tu choćby najmniejszej kapki zasług, co Rogerowi wraz z upływem lat przychodzi coraz odważniej. Ale kocham tego gościa, uważam za jednego ze swoich guru, tym samym niszczyć nie pozwalam. Nawet, jeśli ja także inaczej czuję jego relacje z zespołowymi kolegami, w tym także ich wartość, co i konflikt na linii Rosja-Ukraina.
W mediach społecznościowych nie brakuje nawoływań, by Maestro zajął się muzyką, nie polityką. Puste wołanie do kogoś, w kim ta polityka od zawsze była i jest, nierzadko jako nieodłączna część uprawianej sztuki. Urwali się niby 'fani' z choinki. Od razu widać, jak dotąd Pink Floyd czytali. Puste apele od pamperków wciąż niewiedzących, kim jest Roger Waters - i oby na zawsze pozostał!
Dość mam wzniecania pożarów i hejtowania artysty, którego za Artystę uważam, a artystom z ramienia bycia artystami wolno więcej. Nawet, jeśli się z nimi na różnych szczeblach emocji bądź światopoglądów nie zgadzamy. Niekiedy bardzo, bądź jeszcze bardziej. Jeśli zatem zobaczę, że któryś z moich znajomych na insta lub fejsie notorycznie hejtuje Rogera Watersa, wypieprzę na zbity pysk - i nie ma powrotu! Podobnie uczynię, jak z tymi, co strzelają do zwierząt albo nie odpisują na wiadomości.
Na odtrutkę całego tego nad Watersem zawzięcia, polecam sięgnąć też po "Amused To Death". Rzecz o roli mediów, a jednocześnie dzieło antycypujące obecny stan rzeczy. Weźmy na ruszt, choćby dwuczęść: jeden i dwa numeru "Perfect Sense". Rzecz o tym, że telewizja wiele ważnych kwestii małostkuje, w tym właśnie znaczenie wojen, a co istotne: nie zawsze je rzetelnie i uczciwie relacjonuje. Często w sposób tak jednostronny, jak wymaga interes danej stacji. Stacji, albo umoczonego w stronniczym przekazie całego państwa. Dlatego niekiedy warto się zastanowić, dlaczego ktoś dotąd nam w sztuce i poglądach bliski, raptem zaczyna mówić innym językiem. Zanim więc obrzucimy Watersa pomyjami, skandując: idiota!, posłuchajmy jego argumentacji. Być może okaże się, że czegoś nie wiemy. Zawsze biorę taki czynnik pod uwagę, zanim uwierzę we wszystkie zjedzone mądrości.
I tylko żal, że nasza polityka weszła w sztukę, w konsekwencji doprowadzając do likwidacji dwóch polskich kwietniowych koncertów. Będziemy tego żałować. A stało się i się nie odstanie. Było nie było, to ostateczne Mistrza tournee i repety nie będzie. Tkwię w przekonaniu, że byłyby oba wspaniałe show, na bank wyprzedane i nikt nie straciłby choćby jednej cennej z życia minuty.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"