poniedziałek, 9 lipca 2018

medżik

Od dawna twierdzę: kto nie słucha Nawiedzonego Studia, a jedynie bazuje na przeczytaniu audycyjnej setlisty, wiele traci. Jednak wczoraj chyba trochę nas było. Sms-y rwały, a i z dzisiejszej mailowej poczty będzie co odpisywać. Cieszę się, widać kolejny raz było warto.
Jeszcze bardziej ucieszyła mnie reakcja Słuchaczy na dwie ballady Jona Marka. Prawdziwa eksplozja. Już dawno nie wydarzyło się tyle miłego, co po tych dwóch piosenko-pieśniach.
Była pierwsza w nocy, o tej porze zazwyczaj odnoszę wrażenie, iż prowadzę program już tylko dla siebie, a jednak wczoraj... Przy "Ballad Of The Careless Man" wskoczył jeden, drugi, trzeci, czwarty sms, po chwili kolejne, a i jeszcze o trzeciej w nocy - będąc już w domu - musiałem się tłumaczyć z intencji wyszukania czegoś tak niemożliwie pięknego. Ledwo dzisiaj dotarłem do roboty, a znajoma twarz przekroczyła me progi - co prawda zostawiając resztę ciała na zewnątrz - by tylko zarzucić: "dziękuję za Jona Marka". I niech mi ktoś powie, że nie warto przez cały tydzień myśleć o nadchodzącej niedzieli. Mam nadzieję Szanownych Państwa tylko uszczęśliwiać, a muzyka jest tego najlepszym środkiem. Bo jak towarzysząca w obu wczorajszych pieśniach Jonowi Markowi Salli Terri przed laty stwierdziła: świat muzyki jest szeroki, głęboki i ekscytujący. I nigdy nie starczy godzin, by wchłonąć wszystko, co w nim cudowne.
Magicznie zamieszali także The Cars. Chyba wszyscy lubimy ich "Heartbeat City". Sympatyczną, przebojową płytkę z 1984 roku, którą właśnie niedawno wznowiono. I choć zaprezentowałem z niej aż sześć piosenek, to nie starczyło czasu dla "Magic" ("...lato, prawdziwa magia, ono obraca mnie do góry nogami, niczym diabelski młyn..."). Ale myślę, że Ric Ocasek i reszta kompanii, nie będą mi mieli tego za złe. Przecież nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa, a panowie Ocasek i Orr nie zaśpiewali ostatniego taktu. Pomimo iż Orra nie ma już z nami blisko dwadzieścia lat.
No właśnie... "magia", jak często nadużywamy tego słowa, a przecież pasuje ono do radia jak ulał. Radio, to magia. Jedyna i niepowtarzalna. Można tworzyć najlepszą audycję w Poznaniu i nie być rozpoznanym na ulicy. Można pójść do sklepu, w spokoju załadować koszyk, i nikt nie zaczepi. Da się wyskoczyć nad pobliskie jeziorko, a nikt nie speszy zawieszonym spojrzeniem. Tego ludzie z telewizji nie mają, choć większość z nich targa ze sobą parcie na szkło oraz tabloidową popularność. Zarazem nie zawsze tworząc sztukę, a tworzenie audycji - dobrej audycji - sztuką jest. Możliwe to pod warunkiem, jeśli posiadamy tylko najlepsze płyty - a ja posiadam. Szczęściem mym, iż pochodzę z dobrego rocznika. Sommelierzy rzekliby: było dużo słońca, a deszczu tyle, ile trza, znaczy: nie za wiele. Poza tym, gdy Andrzejek zasłuchiwał się Ireną Jarocką, a i pękał ze śmiechu przy "Szemranym Tangu" Jarema Stępowskiego, wciąż jeszcze istnieli Led Zeppelin, których dziewiątce "In Through The Out Door" przyglądałem się przyjściu na świat, a do "Heaven And Hell" Sabbathów było jeszcze sporo czasu. Tak tak, bo to, co wielu młodych dziennikarzy zna jedynie z płyt i potrzebnych encyklopedii, ja w dużej mierze doświadczałem na własnej skórze. Nawet jeśli działo się to w Polsce zniewolonej, o którą czasem obecnie musimy nadal powalczyć, ponieważ tak wielu moich rodaków kompletnie nie wyczuwa najmniejszego zagrożenia. Trener i grupa kilkunastoletnich chłopców z Tajlandii też go nie wyczuwało wchodząc do tajemniczej jaskini. Pułapka zazwyczaj ujawnia się, gdy jest za późno.
Jeszcze słówko przed nadchodzącymi rosyjskimi półfinałami... W ćwierćfinałowych czterech meczach działo się sporo, choć Urugwaj z Francją obejrzałem na kolanie.
Belgom biłem brawo, bo przecież nie zagrali wybitnego meczu, a odesłali symulanta Neymara z jego dzielnie walczącymi kolegami do domów. Były wzruszenia, łzy pożegnań i radość triumfatorów. Mecz oglądaliśmy u Waldo, wraz z dwoma innymi kompanami, i było bardzo towarzysko. Blisko pięćdziesięciocalowy telewizor imitował bycie na prawdziwej stadionowej trybunie. A może to efekt kilku drinków ponad barierę przyzwoitości?
Szwecja z Anglią kompletnie poległa. Myślę, że poddając się bez walki. Tego dnia nawet my ogralibyśmy dawnych najeźdźców. Szwecja zagrała niczym przedstawiciele miejscowości o takiej nazwie nieopodal Wałcza. Nie obrażając mieszkańców tej niewielkiej, o niespełna tysięcznej populacji mieścince w zachodniopomorskim.
A Rosja z Chorwacją? Dla przekory trzymałem za ruskimi. I było to po raz pierwszy w życiu. Nie zrobiłem tego dla Putina, więc proszę sobie nie myśleć, a dla sympatycznego szarego luda. Ze wzruszeniem przyglądałem się całej mundialowej otoczce, w tym związanej z nią nadzieją zwykłych ludzi. Ich emocjom, uśmiechom, nadziejom. Ujrzałem w ich twarzach, w ich zachowaniu nas z 2012 roku - dlatego życzyłem sukcesu. Ponadto polubiłem trenera Czerczesowa. Fajny, twardy, emocjonalny gość. Wie czego chce, do czego dąży, a komuś takiemu nie można nie sprzyjać. I co z tego, że mówimy o narodzie mieszczącym się zza wschodnią miedzą, do której historycznie od zawsze mamy pod górkę.
Wiadomo, Chorwaci piłkarsko kładą Rosję na łopatki, niczym tamci uzurpują sobie prawo do Krymu, jednak w piłce nie zawsze wygrywa lepszy. Czasem sprawa może rozbić się o jeden włos. Inną kwestią, iż Rosja to hokej, a w nim może tylko ze dwie/trzy drużyny im podskoczą.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


W strefie kibica już nie ma tłumów.
Komu koszulkę z dziewiątką Lewandowskiego?