środa, 21 czerwca 2017

ROGER WATERS - "Is This The Life We Really Want?" - (2017) -











ROGER WATERS
"Is This The Life We Really Want?"
(COLUMBIA)
***1/2





Ostatnich dwadzieścia pięć twórczych lat Watersa nie należało do szczególnie płodnych. Po genialnym "Amused To Death" więcej bywało oczekiwań, niż ich spełnień. Chyba, że na poczet wielkich osiągnięć należy zaliczyć dosłownie kilka premierowych kompozycji, jak też skok w bok z hołdującą rewolucję francuską operą "Ca Ira", plus bezkres koncertowych wykonań "The Wall". Prawdę mówiąc, już dawno temu niemal całkowicie straciłem nadzieję na pełnowymiarowy premierowy album. Nawet po pojawieniu się kilka miesięcy temu informacji o jego zaangażowanych, wręcz końcowych sesjach, ciągle byłem przekonany, że te potrwają jeszcze kolejnych wiele lat. A tu proszę...
Roger Waters daje o sobie znać takim, jakiego go znamy i jakiego cenimy. Lecz już na wstępie przyznam, że "Is This The Life We Really Want?" nie jest moim szczytem marzeń. Choć to przecież bardzo PinkFloydowska płyta. Kto wie, gdyby muzyk nadal tworzył pod banderą tamtej zasłużonej formacji, najprawdopodobniej właśnie takie oblicze, by ona dzisiaj nosiła. Z niewielkim wkładem panów Davida Gilmoura i Nicka Masona, którym pozostałoby przyozdobienie całości niewielkimi wtrętami. I właśnie tych ewentualnych Gilmour'owskich zagrywek bardzo brakuje. W ogóle gitary nie odgrywają tutaj znaczących ról. To zapewne także producencka zasługa Nigela Godricha (tego od Radiohead). Bywają one jedynie narracyjne, i nawet zdolny Jonathan Wilson, którego album "Fanfare" z 2013 roku bardzo mi się podobał, nie zagrał niczego zapadającego na dłużej.
Dla bezgranicznych fanów Artysty płyta ta, i tak z urzędu wejdzie na poziom najwyższy. Ja jednak tęsknie za melodyką spod choćby już wspomnianych skrzydełek "Amused To Death", a i z łezką w oku wspominam możliwości kompozytorskie Watersa, gdy ten potrząsał machiną Pink Floyd.
Nigel Godrich okazał się minimalistą, tak kierując Watersem, by ten wyrażał się bez zbędnych fanfar i staroświeckich naleciałości. Chyba pod tym względem wszystko się udało. "Is This The Life We Really Want?" ma wielką szansę przemówić także do młodszego odbiorcy, który zamiast rozwlekłych solówek gitarowych wybierze smyczki, orkiestracje, efekty. A niektóre z nich nawet pobudzą skojarzenia z płytami "The Wall" lub "The Final Cut", a także "Dark Side Of The Moon" - vide albumowy wstępniak "When We Were Young" - z tykającym zegarem, głosami kilku ludzi... - brakuje pod koniec tylko przeraźliwego krzyku jednego z nich.
Na grubo przed premierą "Is This..." przeczytałem, że możemy spodziewać się zapożyczeń i nawiązań nie tylko z "The Wall", ale też "Animals". Zapewne tak, jednak dla Watersa byłoby to zbyt proste. On zawsze robi kolejny krok, wyrażając się aktualnie nie tylko w warstwie lirycznej, choć do niej przywiązuje znaczenie nadrzędne. Jeśli na moment odstawimy kompozycje sfery damsko-męskich uczuć, to Waters trafnie dostrzega zmiany zachodzące we współczesnym świecie. Tym samym, jako artysta zbuntowany, często złośliwy i zgorzkniały, jak zawsze ciętym językiem rysuje kolejne spostrzeżenia. Na "Amused To Death" podkreślił rolę mediów w otaczającym nas świecie. Co potrafią, jaki mają na nas wpływ, z jaką lekkością nami manipulują... To one stanowią za główną siłą w budowaniu ludzkich światopoglądów. Na najnowszej płycie otrzymujemy w pewnym sensie tego rozwinięcie. Waters ostrzega przed oszołomstwem, uderzając bez pardonu w ludzi pokroju Donalda Trumpa, sugerując problem na szerszą jego skalę. My także przecież mielibyśmy tutaj sporo do powiedzenia. Nie brak też aluzji do działań wojennych, jak też konkretnych odniesień, choćby do martwego dziecka, którego ciało przed dwoma laty wyrzuciło Morze Śródziemne ("The Last Refugee"), a którego zdjęcie obiegło cały świat. W najpiękniejszym i najbardziej muzycznie poruszającym "Picture That", Waters idzie dalej: "...stopy przybite do podłogi, a w samolocie załoga składająca się z szaleńców...". Gdzieś po chwili: "wyobraź sobie własne dziecko, które trzyma palec na spuście...". W tytułowym "Is This The Life We Really Want?" (z wykorzystanym na wstępie głosem Trumpa) padają kolejne mocne słowa: "...strach jest siłą napędową współczesnego świata, strach trzyma nas na smyczy, strach przed ludźmi innych wyznań, innych narodowości, strach, że coś nam zrobią...". Maestro mówi czytelnym językiem, że wytresowano w nas obawy, pobudzono fobie i nietolerancje. "Czy naprawdę pragniemy tak żyć?" - należy odwołać się do albumowego tytułowego zapytania. Wiele mocnych słów, nad którymi czuwa równie niewesoła muzyka. Często posępna i napędzająca ciemne chmury. Można na swój sposób zrozumieć, iż producent, plus główny tego wydarzenia winowajca, nie chcieli "ładnej" muzyczki. Takiej na poklask stadionowych scen, nawet jeśli w konsekwencji paradoksalnie o takowe ta będzie zahaczać.
Trudno wyróżnić tu jakieś pojedyncze fragmenty, zaznaczające swą wyjątkowość, skoro to nierozerwalna 12-utworowa całość. Najwięcej pięknej muzyki dostrzegłem za sprawą "Picture That", lecz nie umniejszam walorów całej singlowej trójcy, tj: "The Last Refugee", "Deja Vu" oraz "Smell The Roses". Do nich dorzucę jeszcze miłosne wyznanie w "The Most Beautiful Girl", plus niepozostający obojętnym finałowy tryptyk, złożony z "Wait For Her", króciutkiego "Oceans Apart" oraz "Part Of Me Died". Ze szczególnym naciskiem na ten pierwszy fragment, w którym Waters powołuje się na inspirację palestyńskim i broniącym praw Palestyńczyków poetą - Mahmoudem Darwishem.
Dłuższe obcowanie z tą płytą być może pozwoli w niedalekiej przyszłości dostrzec nie tylko tekstową mocną stronę.
"Is This The Life We Really Want?" jawi się trochę, niczym wóz przed koniem - teksty mocniejsze od muzyki. Jest udanie, choć z dala od obowiązujących do tej pory euforii.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"