"Sacred Blood "Divine" Lies"
(STEAMHAMMER / SPV)
***2/3
Magnum nagrywają różne albumy, jednak zawsze wszystkie stoją na wysokim, bądź bardzo wysokim poziomie. Jedynie kwestią gustu pozostaje, który z nich wyda nam się szczególniej bliższy. Nie sięgając zatem zbytnio wstecz, do czasów komercyjnie tej muzyce przychylnych dodam, iż z dokonań ostatnich lat zdecydowanie najmocniej bije mi serce przy genialnej "On The 13th Day" - z 2012 roku. Nie wiem, co muzycy wówczas jedli, co pili, lecz nuty same stawiały się na pięcioliniach. Trudno zarazem wymagać, by Magnum co dwa lata (bowiem co tyle czasu serwują swoje nowe dzieła) szastali niecodzienną weną. Dlatego już poprzednia płyta "Escape From The Shadow Garden" sprowadziła nas z obłoków na ziemię. Do poprawnego poziomu, który grupie dane jest zawyżać tylko raz na jakiś czas. Wszak o serce należy dbać. Uspokajam zatem; na najnowszym "Sacred Blood Divine Lies" jest bardzo normalnie, choć rzecz jasna i tak wspaniale. Magnum nawet w momentach twórczej przeciętności sięgają poziomu dla wielu nieosiągalnego. Zresztą kolejna piękna okładka, legendarnego Rodneya Matthewsa, także przecież zobowiązuje.
Skoro zaś nawiązałem do "On The 13th Day", ktoś zapyta, czy można zatem liczyć na przynajmniej jeden diament, plus kilka szmaragdów? Na cokolwiek w rodzaju: "So Let It Rain", "Dance Of The Black Tattoo" czy "From Within"? Oj tak, proszę tylko posłuchać finalizującego całość "Don't Cry Baby", ale koniecznie z poprzedzającym go "Twelve Men Wise And Just". Bowiem do twarzy im w jedności. Natomiast za tę króciutką przejażdżkę po klawiaturze w "Don't Cry Baby", przytulam Marka Stanwaya do serca. Oto dowód na siłę umiejętnie splecionych kilku akordów - coś przepięknego!. Zapisuję tę kompozycję do kajetu "arcydzieła 2016".
Oczywiście Magnum, to solidny hard rock, choć od zawsze nieco u'art-rockowiony, z całą masą chwytliwych melodii, nieczęsto bardzo skocznych, lecz u nich owa "skoczność", nie wykluwa się z błazenady, a z witalności, jaką niesie wraz z sobą ta muzyka. Wie o tym każdy, kto w życiu dostąpił szczęścia obcowania z płytami: "On A Storyteller's Night", "Vigilante", "Wings Of Heaven" czy "Goodnight L.A.". Że już nie wspomnę o genialnych i mocno ambitnych "Chase The Dragon" oraz "The Eleventh Hour". Bez nich, to już w ogóle oblana muzyczna matura.
Magnum pomimo upływu lat, i coraz mocniej zaznaczających się na skroniach siwizn, grają tak, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. I między innymi z tego powodu całego najnowszego longplaya również słucha się z nieukrywaną rozkoszą. I wcale nie tylko z uwagi na wyróżnioną już przez mnie fenomenalną końcówkę płyty. Jest tu jeszcze przynajmniej kilka innych perełek, że nadmienię: "Crazy Old Mother", "Gypsy Queen", bądź "Quiet Rhapsody". Ale to już trzeba samemu....
Brak popularności Magnum w Polsce jest dla mnie od zawsze czymś niewytłumaczalnym. I ta płyta też tego stanu rzeczy nie zmieni. Że o ich ewentualnej pierwszej wizycie także można tylko pomarzyć. Ech....
P.S. Koniecznie polecam wersję z DVD. Znajdziemy tam dwa wideoklipy, ale przede wszystkim trzy dodatkowe nagrania studyjne - dobre!.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"