MIKE OLDFIELD - "Tubular Beats" - (EDEL) - *1/3
Mike Oldfield miał prawo nagrać taką płytę. Kusiło go to zresztą już od dawna. Na różnych okazjonalnych wydawnictwach (nie tylko kompilacyjnych), czy też singlowych, często dawał wyraz fascynacji "beatami". Nie mylić z "Beatlesami". Wolno mu było. Ale i także wolno mu było zaprosić sobie do współpracy jakiegoś konsoleciarza , jak choćby niejakiego Yorka. Speca z gatunku "co by tu spieprzyć". Kolejnego giganta, który nazywa siebie muzykiem, bo nie rozstaje się nigdy z parą słuchawek i dwoma gramofonami. Giganta, który teraz zapragnął pobawić się wspólnie z naszym bohaterem przeróżnymi świecidełkami, przyciskami, pokrętełkami, słowem wszystkim co wpuści w szlachetne kompozycyjne pierwowzory wirusa "łupucupu łupudupu". No i dobrze. Skoro jednak tak wybitnej postaci jak Mike'owi Oldfieldowi, wolno pobawić się czym i z kim chce, to mnie zdaje się także przysługuje przynajmniej możliwość wypowiedzenia się co o tym wszystkim myślę. Otóż Drodzy Państwo, przed Wami oto leży dzieło szczególne, a raczej szczególnie okropne. Myślałem, że tego typu sieczka wydobywa się tylko z telefonów komórkowych lub ipodów w tramwajach, którymi mam przyjemność często się przemieszczać. A odbiorcami tego typu twórczości, są zazwyczaj absolwenci wyższego szczebla całkowitej utraty słuchu i poczucia rytmu, lub zaniku dobrego smaku. Nie zdawałem sobie sprawy w jakim tkwię błędzie. Dzisiaj okazało się, że można tworzyć przez czterdzieści lat, eksperymentując z brzmieniami, a także nauczyć się grać niemal na wszystkich instrumentach tego świata , by na końcu wszystko zremiksować w jedną "kupę". Już pomijam, że słowo "remix", z reguły wzbudza we mnie ścisk żołądka, ale co z tego skoro teraz termin ten przeżywa swą "ekstazę". I to szczególną, a to za sprawą "Tubular Beats" - , a raczej: "Tubular Shits".
Gdyby nie rozpisane na okładce kompozycyjne tytuły, w życiu bym nie rozszyfrował czego w danej chwili słucham. Proszę mi może tak dla przykładu wytłumaczyć, na czym polega różnica pomiędzy "Guilty" zamieszczonym jako utwór 4-ty, a "Guilty" na pozycji numer 9 ?
A już w jaki sposób można sprofanować tak piękne tematy jak "Ommadawn", "Tubular Bells" czy piosenkowe "Moonlight Shadow", wie tylko sam nasz maestro. No i ten jego kumpel z przyspawanymi na stałe słuchawkami do mózgu.
Mistrzunio Oldfield postanowił jednak zmusić swych fanów do zakupu tego gniota poprzez bezczelne umieszczenie na samym końcu jednego premierowego nagrania "Never Too Far". Do zaśpiewania którego zaprosił byłą wokalistkę Nightwish - Tarję Turunen. No i faktycznie, gdyby nie ostatnie blisko dziewięć minut tego fonograficznego padalca, to można by tę płytę przerobić na ringo. Miałbym niezłą zabawkę dla mojej kilkutygodniowej psinki.
Aż dziw bierze, dlaczego Oldfield nie pokusił się o nagranie całej płyty w podobnym klimacie. Widać, że gdyby go przyprzeć do muru, mógłby stworzyć jeszcze coś interesującego. Może już dalekiego ku wszelakim zachwytom, ale godnie utrzymując jego twarz na lekkim uniesieniu. Fortepian, syntezatory, delikatny puls elektroniki, a także subtelny głos Tarji, który dopiero pod koniec kompozycji przybiera operową i charakterystyczną dla niej oprawę. Ale i głos , który też jakby wydobywał się gdzieś z drugiego końca polany. Naprawdę ładny to utwór. Szkoda, że jedyny. Choć uczciwie muszę dodać, iż otwierający całość remix do utworu "Let There Be Light", także daje się jeszcze w miarę posłuchać. Tak samo, jak można przyłożyć uszu do połowy (tej nieco mniej rąbankowej) następnego remixu , będącego fragmentem z trzeciej części dzwonów w postaci "Far Above The Clouds".
Całą resztę należy zmieść na szufelkę i wypier.... za okno, albo podrzucić na wycieraczkę notorycznie hałasującemu wiertarką sąsiadowi.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)
nawiedzonestudio.boo.pl