wtorek, 3 lipca 2012

RUSH - "Clockwork Angels" - (2012) -

RUSH - "Clockwork Angels" - (ROADRUNNER) -  **1/2



Wydany w 2010 roku, z okazji Record Store Day, winylowy singiel "Caravan / BU2B", miał stanowić niezłą zachętę do tworzącej się całej płyty, która to właśnie się pojawiła, lecz w sumie długo kazała na siebie czekać.
Wspomniany singiel, czyli utwory "Caravan" oraz "BU2B", otwierają album, dając przy okazji niezłego kopa, a i także rozbudzając w słuchaczu wielkie nadzieje.
"Caravan" zachowuje wszelkie cechy dla charakterystycznego rush'owskiego stylu. Połamaną strukturę,  metalową energię i wplecioną aurę baśniowości. Żonglują tutaj na przemian instrumentalne popisy i ładna melodyka. To taki utwór, który może się spodobać każdemu pokoleniu wychowanemu na ich muzyce. I temu hołdującemu progresywnym czasom, znanym chociażby z albumu "Moving Pictures", jak i temu oczekującemu większego ładunku decybeli, z czasów późniejszych, jak choćby z bardzo udanego longplaya "Counterparts". To samo by można powiedzieć o kompozycji "BU2B". Choć ta wydaje się nieco prostsza i bardziej przebojowa, co nawet w pewnym sensie wyróżnia ją in plus. Przy okazji warto nadmienić, że utwór ten, w stosunku do swego singlowego odpowiednika, wydłużył nam się o kilkudziesięcio-sekundowy wstęp. Nie zachwycający niestety niczym szczególnym.
W zasadzie, to dopiero od tego momentu, czyli od nagrania tytułowego, rozpoczyna się ta płyta na dobre. W sensie zupełnie nowego materiału.
"Clockwork Angels", to 7,5-minutowa kompozycja, a w zasadzie bardziej odpowiednio należałoby określić ją mianem mini suity, jakich grupa kilka zaserwowała nam przecież w latach 70-tych. Rush chętnie powracają tutaj właśnie do tamtych czasów. Szkoda tylko, że gdyby nie tych kilka fajnych zespołowych zagrywek, jak choćby kapitalna solówka Lifesona w drugiej części tegoż nagrania, to nie dzieje się tutaj nic ciekawego. Nawet melodia jest jakaś taka jednolita i jałowa. Oczywiście, nie można się przyczepić teoretycznie do niczego. Brzmienie przecież znakomite, gra muzyków jeszcze lepsza, a i Lee śpiewa bardzo pięknie. Jeśli to komuś wystarczy, to niech już teraz mówi o płycie roku, bo nie sądzę, by w tej kategorii grania, ktokolwiek mógł pobić Kanadyjczyków. Mnie jednak do pełni szczęścia potrzebne są przynajmniej dobre kompozycje. A tych tutaj jak na lekarstwo. To, co boli od płyty "Test For Echo", trwa nieprzerwanie. Czyli, co kilka lat po dwa-trzy świetne utwory na każdej z nowych płyt, a reszta to tylko rzemiosło najwyższej próby. Na "Clockwork Angels", także nie zabrakło świetnych czy pięknych utworów. Jest ich niestety zbyt mało. Jak np. "The Anarchist". To taki Rush najwyższej próby. Tętniący życiem, nafaszerowany bogactwem nut, do tego z bardzo ładnym motywem przewodnim i efektowną aranżacją. Nawet gitara Lifesona, brzmi niczym wyjęta z sesji do LP "Moving Pictures". Jedynie tylko pobrzmiewające w tle smyczki, nie pasowałyby do klimatu tamtej płyty. Przy okazji, to właśnie jeden z tych najwspanialszych fragmentów nowego dzieła Rush. Szkoda, że w kolejnych trzech utworach  ("Carnies", "Halo Effect" oraz "Seven Cities Of Gold") wieje nudą i monotonią. A co gorsza, razi szczególnie u tak dobrego zespołu, kompletny brak ciekawych pomysłów melodycznych lub czegokolwiek co chciałoby się zapamiętać i polubić.
Jakże wielkim ukojeniem, po takiej kakofonicznej magmie, wydaje się utwór "The Wreckers". Piękny, i przy okazji wymarzony dla spragnionych uszu fana kochającego płytowe (arcy)dzieła, jak: "Grace Under Pressure"czy "Power Windows".  Ten podniosły i ujmujący poprzez śliczną melodię utwór, aż chwyta za serce. Posłuchajcie jeszcze proszę tej niezwykle eleganckiej gitary Lifesona. A także wplecionego w całość  smyczkowo-klawiszowego podkładu. Aż ciśnie się na usta: "poezji smak". Kto wie, może to najpiękniejszy ( nie mówię najlepszy) utwór od płyty "Presto"?  Albo w najgorszym układzie od czasów "Ghost Of A Chance", z powszechnie nielubianej (nie wiedzieć dlaczego?) płyty "Roll The Bones".
Szkoda, że po tak zaostrzonym apetycie, następny "Headlong Flight", okazuje się kolejną monotonną rąbanką, z rozkrzyczanym nie wiedzieć po co, Geddym Lee.
Pomału dochodzimy do końca płyty. Jeszcze tylko trzy nagrania. A pierwszym z nich, 1,5-minutowa część druga utworu "BU2B", która robi tutaj bardziej za rodzaj przerywnika lub wypełniacza. Zupełnie niepotrzebnego.
Przedostatnim nagraniem jest "Wish Them Well". To także bardzo monotonny utwór, zagrany w jednolitym tempie, w którym nawet sam G.Lee, chyba nie czuje się zbyt dobrze, śpiewając w kółko wciąż to samo, i tak samo. Kiedy już ta droga przez mękę kończy się, licznik odtwarzacza pokazuje, że pozostało do końca płyty jeszcze tylko jedno nagranie, trwające bez jednej sekundy, siedem minut. Teraz, albo nigdy. Człowiek zadaje sobie pytanie, będzie jeszcze coś niezwykłego na tej płycie, czy może wszystko na co było stać Rush, zostało już powiedziane. Utwór nazywa się "The Garden". Zapamiętajmy ten tytuł, bowiem Kanadyjczycy nie zwykli nagrywać takich rzeczy na codzień. A znam ludzi, którzy dla takich momentów kupują często całe płyty. To najdelikatniejsza kompozycja grupy od niepamiętnych czasów. Podniosła, rozmarzona, niemal romantyczna. Pokazująca przy okazji, że Rush mają w sobie wciąż wielki potencjał do tworzenia wielkich utworów.  Och, gdyby tylko muzykom częściej się chciało sięgać po takie pomysły, mogliby nagrywać jeszcze dużo niezwykłych płyt.
Cieszy mnie nowe dzieło Rush, pomimo wszystkiego, tego co za, i tego co przeciw. Cieszy, bo to jest Rush. Po prostu. Bo nikt tak nie śpiewa jak Geddy Lee, i nikt tak nie szarpie czterema strunami - jak właśnie On. Bo tylko tutaj jest jedyny w swoim rodzaju gitarzysta - Alex Lifeson, który czasem miażdży siłą młota pneumatycznego, by w chwilę później zaczarować aurą baśniowości. I wreszcie, bo słuchanie grającego na bębnach Neila Pearta, należy do jednych z największych przyjemności jakie dała nam muzyczna matka natura.
Żałuję tylko, że "Clockwork Angels" nagrali fantastyczni muzycy, którzy coraz częściej kładą nacisk na technikę, zamiast na muzykę.

singiel winylowy "Caravan / BU2B"


















Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl