środa, 11 lipca 2012

PAUL BUCHANAN - "Mid Air" - (2012) -

PAUL BUCHANAN - "Mid Air" - (NEWSROOM RECORDS) - **



Bardzo ucieszyłem się na wieść o solowej płycie Paula Buchanana. Przepadam za głosem tego Pana, a także za tym, w jaki sposób przekazuje on swoje emocje. Nie jestem w tym odosobniony, wszak od dawna wiadomo, iż jego wielkim fanem jest także Steve Hogarth - wokalista Marillion. Stwierdził on niegdyś nawet, że gdyby nie Buchanan, to kto wie, czy sam śpiewałby dalej.
Mówimy zresztą o postaci, która nagrywa z rzadka, lecz zawsze po sobie pozostawia bliznę. I ciężko będzie wytłumaczyć me słowa komuś, kto nie pozna wszystkich czterech płyt The Blue Nile. Bo choć dzieli je zawsze wiele lat pomiędzy, różni brzmienie czy produkcja, to wszystkie pozostałe cechy, jak pełen tęsknoty głos Buchanana, sentymentalny nastrój, bogactwo melodii i aranżacji, spina w całość jedna klamra. Trudno mi wyobrazić sobie kolędników nastroju, zasłuchujących się w późny Talk Talk, środkowy Radiohead, bądź projekty typu Nosound czy No-Man, by nie kształtowali swej wrażliwości muzyką wychodzącą spod pióra Buchanana i jego dwóch towarzyszy. Dlatego, gdy się człowiek nie raz wspiął na ekstazy wzgórza, pokryte piosenkami choćby z takich płyt jak: "Hats" czy "High", trudno będzie doznać satysfakcji po wysłuchaniu niedawno wydanej "Mid Air". Na swój sposób płyty nawet uroczej. I jak to zawsze u Buchanana bywa - rozmarzonej, ciepłej, refleksyjnej.
Otrzymujemy zaledwie 36 minut muzyki , na który to czas składa się 14 krótkich kompozycji. Piosenek, miniatur, pewnych artykulacji, itp...
Pierwsze słowa wydrukowane we wnętrzu okładki, wiele wyjaśniają. To ona, którą widzę wszędzie, i chcę z nią tańczyć, unosząc się wysoko w powietrze...., tak mniej więcej czuje to nasz bohater.
Na pewno cieszyć może śpiew Buchanana. Jak zawsze natchniony, delikatny, taki z najgłębszych zakamarków duszy. Wiem, że ta płyta musiała taka być. Bowiem to rzecz bardzo osobista. Żałuję tylko, ze aż tak minimalistyczna. Jakże szkoda, że tej pięknej barwy głosu nie otula więcej instrumentów i bogatszych melodii. Na pewno ta płyta spełni swą misję u niejednego odbiorcy, jestem o tym przekonany. Mnie jednak nie wystarcza tylko ładny śpiew i akompaniujące pianino. Oczekiwałem czegoś więcej. Choćby troszkę jakiś rozpoznawalnych melodii, zapamiętywalnych fraz, czegokolwiek co spowodowałoby, bym pragnął często nastawiać tę płytę, jak wszystkie The Blue Nile.
Jest tu jednak pewien wyróżniający się fragment, taki zaledwie 2-minutowy. To przedostatni utwór "Fin De Siecle". Rozpoczyna go partia fortepianu, po czym do głosu dochodzą smyczki, a melodia ujmuje swą lekkością, niczym natchniony Chopin. Cudowna rzecz. No, ale tytuł tego nagrania także zobowiązuje. Szkoda, że mistrzunio nie zaryzykował więcej podobnych tematów, bo takie melodie plus "taki" głos, wystarczyłyby zapewne na kolejnych kilka lat oczekiwań (na kolejną płytę).
Doceniam, że maestro chciał stworzyć dzieło bez niczyjego udziału, poza tylko samym sobą. Szkoda, że nagrał je jednak także głównie dla siebie.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!)

nawiedzonestudio.boo.pl