poniedziałek, 12 grudnia 2011

Dobra rada od "kolegi" po fachu

Nie chciałem poruszać tego tematu, ale żem szczery chłopak do bólu, to postanowilem się podzielić z Wami sympatycznymi uwagami jakie czasem otrzymuję. Poniżej taki jeden mailik dzisiejszy. Otwieram pocztę, spoglądam do korespondencji, i widzę taki oto tekścik. Od człowieka, który jest "kolegą po fachu", choć którego nigdy na oczy nie widziałem. To, że kilku radiowych kolegów nasłuchuje "Nawiedzonego Studia", wiem od różnych ludzi od dawna, choć szkoda, że oni sami nie mają odwagi mi tego powiedzieć. Liczę, że moje programy nie dają im spać, bowiem muzyczna uczta jaką serwuję co niedzielę, wprawia ich gusta w osłupienie. Cały czas żyję nadzieją, że któryś z sympatycznych kolegów, napisze mi jeszcze kiedyś co nie daje mu spokoju w najciekawszej muzycznie audycji w mieście Poznaniu, o czym jestem od dawna przekonany, nawet kosztem wypier......lenia mnie po tych słowach na bruk. Jako sympatyczny wszakże słowiański naród ,lubimy bliźniego swego i zawsze sympatyczną radą podniesiemy go na duchu, w celu zazwyczaj dowartościowania swoich niedociągnięć z pewnej dziedziny, za to przykrywając to dziedziną własną wykształciuchową, która dumę nam rozpiera. A jako pokolenie wykształciuchowe lubimy pochwalić się przynajmniej czymś, w czym można przy okazji doradzić subtelnie bliźniemu.
Nazwisko autora wycinam, by kolejnych rad uniknąć. Szkoda tylko, że na moje zapytanie, a jak muzyka, podobała się? , nastąpiło milczenie. Młodemu pokoleniu gratuluję perfekcyjnej znajomości language'owej. Cieszyłbym się jeszcze bardziej, gdyby z taką pasją chłonęli oni wiedzę o muzyce, a także czerpali przyjemność z obcowaniem jej piękna, a nie tych popierdółek, z jakimi bełkoczą na tych swoich słuchaweczkach. I dobrze by bylo, gdyby mi takich uwag udzielała osoba posiadająca przynajmniej jedną dziesiątą moich płyt, mojego serca w nie włożonego, moich lat z tym spędzonych, czy przeżytych. Przeczytanych i przesłuchanych, także.
Niemniej Chłopie Drogi, więcej skruchy i skromności, zanim lingwistycznie świat podbijesz.
Szkoda, że właśnie tacy ludzie tworzą dzisiaj radio. Nie pasjonaci i znawcy, tylko tacy, którym się coś wydaje. Dobrze, że ów dżentelmen nie podważył moich kompetencji, bowiem aż strach mnie ogarnął , jakby mógł mnie swoją wiedzą o muzyce zagiąć.
Teraz rozumiecie, dlaczego "Nawiedzone Studio" gra samemu sobie? Bo przy współudziale znawców i doradców, byłoby profesjonalnym gównem.

P.S. Jakie to niesamowite, że gościowi się chciało to napisać. Ile musiał o tym myśleć. Nie dawało mu to spokoju. Pomyślcie, gdyby tak wszyscy reagowali na piękno muzyki, i po każdej cudownej płycie zasłyszanej w radio czy gdzieś tam..., od razu następnego dnia biegli po nią do sklepu, to przemysł muzyczny miałby się doskonale. Gdyby także w taki sposób tajemniczy Słuchacze zachwalali Nawiedzone Studio, ile by mi to sił dało do tworzenia jeszcze lepszych wieczorów. Dlaczego tak błyskawicznie niektórzy reagują nie na główny temat?

A oto ten miły poranny mail:

Witaj Andrzeju,

Z tej strony aferzysta z wtorkowo-środowej nocy. Dziś w aucie wracając od
Ukochanej słuchałem Twojej audycji i jako zawodowy anglista poczułem
profesjonalny obowiązek napisać Ci, iż słówko "balance" w języku
Shakespeare'a akcentujemy na pierwszą sylabę, a nie na drugą (ostatnią),
jak to robiłeś przy wielokrotnym zapowiadaniu płyty zespołu Final
Conflict. Nie jest to żaden osobisty przytyk ani podważanie kompetencji -
ot drobna rada od kolegi po fachu.

Pozdrawiam serdecznie,
(w tym miejscu pojawiło się imię i nazwisko Wujka Dobra Rada)





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl
 

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 11 grudnia 2011 - Radio "Afera" Poznań 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 11 grudnia 2011
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl



AXEL RUDI PELL - "The Ballads IV" - (2011) -
- In The Air Tonight


SCORPIONS - "Live 2011 - Get Your Sting & Blackout" - (2011) -
- When The Smoke Is Going Down


HALFORD - "Winter Songs" - (2009) -
- Oh Holy Night


NIGHTWISH - "Imaginaerum" - (2011) -
- I Want My Tears Back
- Rest Calm


CANDICE NIGHT - "Reflections" - (2011) -
- Wind Is Calling (Hush The Wind)


SEAL - "Soul 2" - (2011) -
- Wishing On A Star
- Love Don't Live Here Anymore


EMERSON, LAKE & PALMER - "Black Moon" - (1992) -
- Better Days


YES - "90125" - (1983) -
- Changes


FINAL CONFLICT - "Redress The Balance" - (1991) -
- The Time Has Arrived
- Across The Room
- Rebellion
- Wind Of Change


XYMOX - "Phoenix" - (1991) -
- At The End Of The Day


BIG COUNTRY - "Come Up Screaming" - (2000) -
- Porroh Man
- Chance


MAGNUM - "The Eleventh Hour" - (1983) -
- One Night Of Passion
- The Word
- Road To Paradise
- The Prize
- Breakdown


KATE BUSH - "50 Words For Snow" - (2011) -
- Wild Man


YES - "In The Present - Live From Lyon" - (2011) -
- Onward


STEVE HACKETT - "Beyond The Shrouded Horizon" - (2011) -
- Prairie Angel
- A Place Called Freedom


FRUUPP - "The Prince Of Heaven's" - (1974) -
- It's All Up Now
- Knowing You
- Crystal Brook


STRAWBS - "Grave New World" - (1972) -
- Tomorrow


THE MAGNIFICENT - "The Magnificent" - (2011) -
- Angel




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

niedziela, 11 grudnia 2011

Słowo o Plebiscycie, o nadchodzących Świętach , a także na niedzielę

Zawsze musi być ten pierwszy raz. Jako, że od jakiegoś czasu zupełnie nie kręcą mnie wszelkie rankingi, czy podsumowania, postanowiłem pójść za głosem sumienia i zrezygnować z corocznego Plebiscytu, wybierającego płytę roku. W dobie wszech wiedzącego internetu, mój plebiscyt i tak nie ma żadnego znaczenia, i do niczego się nie nada. Poza tym, uważam, iż w czasach, w których niewielu ludzi kupuje płyty, nieuczciwe jest ich zestawianie, bowiem dokonuje się go zazwyczaj na podstawie plików , a nie płyt. Oczywiście, nie mam na myśli Słuchaczy NS, których to nie dotyczy. Tym bardziej, że moje całoroczne złośliwe przytyczki w stronę piractwa, już dawno wyeliminowały chwasty. Pragnąc również być szczerym, dodam, iż w czasach kryzysu nie jestem w stanie ufundować nagród, a na poszukiwanie sponsorów nie mam czasu, sił, ani ochoty. Poza tym, i tak wiem, że gdzie tam mojemu plebiscytowi do tych najważniejszych ogólnopolskich. Lubię zresztą ostatnio niszę, dobrze się w niej czuję, nie muszę się niczym wyróżniać, tylko robić swoje i już. Ostatnio na niewiele w ogóle mam ochotę. Patrząc na upadającą kulturę, prawdziwą sztukę, itp... , nie chce mi się już nikomu niczego udowadniać.
Poza nieszczęsnym Plebiscytem, mam prośbę do wszystkich Słuchaczy NS, aby nie podsuwali mi w tym roku jakichkolwiek złotych piosenek na Święta, których to koniecznie musimy posłuchać. W atmosferze pędu, gonitwy, jak i komercjalizacji tychże Świąt, zupełnie przestała mi się udzielać ich atmosfera. Nie chcę udawać, że jest inaczej, bo nie jest. Dzisiaj Święta, to gonitwa za napełnieniem lodówki, kupnem karpia, któremu większość Katolików i  tak łeb urżnie, by tradycji na stole stało się zadość. Ten cały niesympatyczny okres bieganiny za prezentami, zapieprzaniem co tchu, by zdążyć na czas, odbiera smaku tym Świętom, które ja jako mały chłopiec uwielbiałem. Może dlatego, że jako młody durak, niewiele rozumiejąc, dałem się wciągać do tego wyimaginowanego świata. Przejrzawszy przed kilkoma laty na oczy, uciekłem od obłudy i fałszu, i muszę wam powiedzieć, że w grzesznej sferze , z tzw. złymi ludźmi, jest mi dobrze.Bowiem niestety, ci z pozoru źli ludzie, mają w sobie więcej dobra. Wypływającego często z ludzkich odruchów, czego i tak nie zrozumie wszech ogarniające bractwo przymusowej dobroci.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

czwartek, 8 grudnia 2011

KATE BUSH - "50 Words For Snow" - (2011) -

KATE BUSH - "50 Words For Snow" - (FISH PEOPLE) - *1/4



To bardzo powolna, delikatna i nastrojowa muzyka. Pełna ciszy i refleksji zarazem. Niewiele się w niej dzieje. Żeby nie powiedzieć, nie dzieje się nic. Zapewne tak miało być. Spokojnie, bez przepychu i bogactwa aranżacyjnego. Bez zbyt wielu instrumentów i współczesnych dóbr techniki. Taka muzyka na zimę. Jak te 50 słów je określające. Przez kobietę, którą tak wielu z nas bardzo kocha. Dzięki której, każda nowa nuta, ton, fraza, słowo,.. mocno do serc niejednego, dryfuje. Dlatego od kilkunastu dni czynię wszystko, by przynajmniej polubić tę płytę. Ale coś nie potrafię. Ktoś miał dobry gust wybierając do jej promocji najładniejszą, ponad 7-minutową piosenkę "Wild Man". Umieszczoną w samym środku najnowszego dzieła Kate. Jednak nie łatwo do niej tutaj dotrzeć. Ileż to wichrowych wzgórz trzeba pokonać, by się przy niej znaleźć. Ale jakże ślicznie i lekko śpiewa tutaj Kaśka, a i melodia płynne koło zatacza. Tak niewiele trzeba było instrumentów, a jaką osiągnięto pełnię brzmienia. I tylko żal, że nie starczyło weny i sił do dokomponowania jeszcze kilku rzeczy, w takim duchu. Bowiem, zarówno w trzech poprzedzających kompozycjach, jak i trzech późniejszych, niestety wieje nudą niemiłosierną. Nie pomogli nawet tacy muzycy jak: Andy Fairweather Low czy Elton John. Bo nazwiska nie grają, i to jest stara prawda. Teoretycznie atrakcyjnym wydawać się może wokalny duet Kate Bush i Eltona Johna, dopóki się tej bezradnej dłużyzny nie nastawi. Z kolei, Andy Fairweather Low, w ogóle powinien sobie podarować śpiewanie. Wolę już podziwiać dziewczęco śpiewającego synka Kate, Alberta McIntosha, który czysto artykułuje tekst, niczym w kościelnym chórze. Jeśli już pozostać przy takich klimatach, to jeszcze dalej zabrnęli Stefan Roberts i Michael Wood, którzy w "Lake Tahoe", w swych sakralnych zaśpiewach, zbliżyli się do świątyń prawosławia. Miało być 50 słów o śniegu, o jego magii, ale magii zabrakło. Nie wiem, czy Kate Bush jest świadoma niebezpieczeństwa, w którym się znalazła, a które to zmierza do zamarłego i zastygniętego świata bliskiego ostatnim niezrozumiałym dziełom Davida Sylviana czy Marka Hollisa. Gdzie poczucie smaku już dawno straciło swój sens i zaczęło się tworzenie wyimaginowanego obrazu, niestety zrozumiałego już tylko przez samego (samą) siebie. Cenię niezależność Kate Bush, cenię ją jako artystkę, kocham jej głos i niemal wszystko co do tej pory stworzyła, ale nie pokocham bezkrytycznie tak nudnego dzieła jak to, tylko dlatego, że podpisała się pod nim "Kate Bush". Szkoda, bowiem wyobraźnia przed ukazaniem się tej płyty, sugerowała mi, że w śpiewaniu o urokach zimy, śniegu, nikt Kaśce nie będzie w stanie dorównać.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

DEEP PURPLE with ORCHESTRA - "Live At Montreux 2011" - (2011) -

DEEP PURPLE with ORCHESTRA - "Live At Montreux 2011" - (EAGLE RECORDS) -  ***1/2



Deep Purple w szwajcarskim Montreux, podczas organizowanych tam corocznie festiwali jazzowych, występowali sześciokrotnie. Z czego występy z 1996 oraz 2006 roku, udokumentowano oficjalnymi wydawnictwami CD oraz DVD. Do tego grona dołącza teraz najnowszy występ z 16 lipca 2011 roku, zarejestrowany w Auditorium Stravinski, podczas tegoż festiwalu, który odbywał się w dniach 1-16 lipca 2011r. A zatem nasi bohaterowie zagrali dnia ostatniego, niczym wykwintny deser, podawany zawsze jako istny specjał. "Purpurowi" wystąpili w towarzystwie orkiestry, pod batutą Stephena "BK" Bentleya-Kleina. Występ ten, poza podwójnym CD oraz DVD, ukazał się także w formie Blue-ray.
Dla zespołu była to nie pierwsza przygoda konfrontacji na linii szarpidruty - symfonicy. Czynili to już ponad 40 lat temu, a i przecież także w czasach nie tak odległych. Można do tego koncertu podejść jako do kolejnego purplowskiego przedstawienia, z odegranymi niemal wszystkimi najważniejszymi kompozycjami, których siłę rozwibrowanych gitar i organów, temperują kaskady smyczków. I trudno temu zaprotestować. Mimo to, świetnie się tego słucha. Muzycy są w doskonałym nastroju i wybornej formie. Bawią się wraz z publiką, niczym na kumpelskim party.  Bo choć wszystkie szlagiery wykonane są absolutnie serio, to atmosferę poluźniają wszelkiego rodzaju popisy gitarowe czy organowe, nawiązujące często do dzieł wykonawców klasycznych.
Jeśli ktoś podchodzi śmiertelnie poważnie do sprawy, i uważa, że z ich koncertówek liczy się tylko kultowy "Made in Japan", to niech nie chwyta za tę płytę, ale przy okazji uświadomi sobie, iż od tamtej chwili uplynęło z bliska 40 lat, a Gillan jako dziadzio, choć już z rzadka potrafi ryknąć niczym lew, to i tak świetnie śpiewa. Że już nie wspomnę, jak znakomicie gra pozostała część purpurowych. Ta orkiestra na scenie, to tylko smaczek i inny sos do sprawdzonej od lat potrawy, która smakuje i w tym kształcie bardzo wybornie.
Koncert rozpoczyna się 1,5-minutową uwerturą, po czym wskakuje rozpędzający się z każdą sekundą "Highway Star", za chwilę kolejne mocne uderzenie i "Hard Lovin' Man", a kiedy czekamy na oklaski, tak by nieco odetchnąć, błyskawicznie kosi nas "Maybe I'm Leo", ale na tym nie koniec, bowiem po nim torpeduje "Strange Kind Of Woman". I tutaj następuje minutowy oddech. Gillan dziękuje publiczności i się zarazem oficjalnie z nią wita, a także przedstawia orkiestrę. I zabawa rozpoczyna się na dobre. Robi się orientalnie i wchodzi "Rapture Of The Deep". A później muzycy ,jak w transie, dorzucają do pieca kolejne hity: "Strange Kind Of Woman", "When A Blind Man Cries", "Knocking At Your Back Door", "Lazy" czy "Perfect Strangers". A w międzyczasie jeszcze Steve Morse chwali się swoimi umiejętnościami, po kilku utworach czyni to samo Don Airey, po czym jeszcze kilka chwil z tą piękną muzyką, kilka znanych nut, i następuje finałowy "Smoke On The Water". Bo niby cóż innego na finał miałoby się pojawić? Burza oklasków, grupa schodzi ze sceny, po czym powraca, by wykonać jeszcze "Hush" oraz "Black Night". Zatykając usta tym , którzy zwyczajowo lubią ponarzekać, że nie było jeszcze tego czy tamtego. W przypadku takiego zespołu, to nietrudne, szczególnie jeśli grupa mogłaby za chwilę sypnąć z rękawa kolejnymi dwudziestoma przebojowymi killerami, z "Child In Time", "Burn", "Never Before", "Fireball", "Demon's Eye",....  na czele, a których to nie było podczas tego wieczoru, ale i być nie mogło, choć każdy z nas chętnie popatrzyłby na nich nawet i przez pięć czy sześć godzin.

Deep Purple zagrali w składzie: Ian Gillan, Ian Paice, Roger Glover, Steve Morse oraz Don Airey


CD 1
1. DEEP PURPLE OVERTURE
2. HIGHWAY STAR
3. HARD LOVIN' MAN
4. MAYBE I'M LEO
5. STRANGE KIND OF WOMAN
6. RAPTURE OF THE DEEP
7. WOMAN FROM TOKYO
8. CONTACT LOST
9. WHEN A BLIND MAN CRIES
10. THE WELL DRESSED GUITAR


CD 2
1. KNOCKING AT YOUR BACK DOOR
2. LAZY
3. NO ONE CAME
4. DON AIREY KEYBOARD SOLO
5. PERFECT STRANGERS
6. SPACE TRUCKIN'
7. SMOKE ON THE WATER
8. HUSH
9. BLACK NIGHT



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

środa, 7 grudnia 2011

MAGNUM - "The Eleventh Hour" - (1983) -

MAGNUM - "The Eleventh Hour" - (oryginalnie JET RECORDS / pierwsza reedycja BELLAPHON) -  *****



Ta płyta kończy pewien etap w twórczości Magnum. Grupa pomału zamyka drzwi art-rockowym brzmieniom, na rzecz bardziej metalowych, które zagoszczą dwa lata później na "On A Storyteller's Night". I przyniosą Magnum popularność międzynarodową, a na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się płyt, grupa dotrze do pozycji 24. Co wcale niech nie oznacza, iż do tego momentu Magnum to jakieś zółtodzioby. "The Eleventh Hour" to ich czwarta studyjna płyta , która ukazała się w maju 1983 roku i dotarła na brytyjskiej liście bestsellerów, do miejsca 38. Nie o lokatę się jednak cała sprawa rozbija, choć ta często pomaga dalszym losom.
Płyta, którą pragnę polecić Waszej pamięci, jest dla mnie szczególna, o czym zresztą już pisałem wczoraj, bowiem była pierwszą płytą kompaktową, którą sobie kupiłem. Ale to przecież wcale nie musi oznaczać od razu jakiegoś arcydzieła. I pewnie, dla większości ludzi zgromadzonych na naszym globie, niewiele ten tytuł znaczy. Ja jednak słuchałem niegdyś jej bez przerwy, tak więc stała mi się bliska jak mało co. Przyznam, że nie od samego początku podobała mi się. W latach 80-tych wolałem nieco inne brzmienie, a także prostsze kompozycje. A tutaj Magnum zaproponowali bardziej wyszukaną odmianę hard rocka, który umiejętnie wkomponowany został w progresywne ramy.  Dynamiczne, zadziorne, ale proste gitarowe szlify, ładnie współgrały z klawiszowymi barwami, a śpiewający Bob Catley, dostojnie śpiewał tym swoim z lekka zabrudzonym głosem, podczas gdy w tamtym czasie metalizujące zespoły zabiegały raczej o rozwrzeszczane gardła. Im silniej, brudniej i niewyraźniej, tym lepiej. Na tym tle Catley prezentował się staroświecko, bowiem śpiewał dostojnie, czytelnie i wyraźnie. Z iście angielsko-dworską elegancją. To o czym piszę, dobitnie pokazują utwory typu: "Vicious Companions" czy "Breakdown". Zresztą "Breakdown", to w ogóle piękna kompozycja. Taka trochę w klimacie starej Anglii, chwilami usymfoniczniona, z prowadzącym fortepianem, o wybuchowym rockowym refrenie, z rozwrzeszczanymi chórkami, które w tamtym czasie chętnie podchwytywały także zespoły metalowe (a raczej pudel metalowe). Z tym, że Magnum dbali dodatkowo o mnóstwo innych szczegółów, tzn. o bogactwo aranżacyjne, a także o wielowątkowość, choć przecież ich utwory nie były dłuższe niż 5 minut. Przepięknym fragmentem tej płyty jest kompozycja "The  Prize", która zaczyna się skromnym akompaniamentem gitary i prowadzącym śpiewem Catleya, a później efektownie dołączają gitary, klawisze, a także chórki. Równie wielkie wrażenie robi "Road To Paradise", która płynie niczym błoga ballada, z funkującą gitarką, a w refrenie uroczo zahacza o folkowo-symfoniczną starą angielskość. Do tego, instrumenty klawiszowe wygrywają swą partię niczym nieźle natężone skrzypce. Fanom starszego Genesis powinien przypaść do gustu instrumentalny podkład w "Young And Precious Souls". Nie jest to jednak subtelna medytacja Gabrielowska, a typowy hard rock, z kilkoma odskoczniami w świat wcześniejszej epoki. Polecam kapitalną partię klawiszy , która daje o sobie znać pod koniec tego wybornego utworu.. Mógłbym tak o każdym utworze, ale najlepiej przekonać się samemu, lecz nie wydając zbytnio pochopnego werdyktu po jednym , bądź drugim przesłuchaniu. Ta płyta broni się po dłuższym z nią obcowaniu. A wiem co piszę, bom na własnej skórze tego doświadczył. Tak więc, polecam także wspomnianą we wczorajszym tekście przepiękną balladę "The Word" (również z fortepianem i chórkami), czy obłędną wręcz na pół balladę "One Night Of Passion", z całą masą efektownych zagrywek, przejść i emocji. Polecam także i pozostałe utwory, o których poprzez zaniki w starych szarych komórkach mózgowych, nie wspomniałem.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepsza płyta Magnum, i nikomu tego nie wciskam. Sam zresztą mój magnumowski top ustawiłbym, co prawda z jej udziałem, ale na nieco niższej lokacie. A to, że kocham tę płytę, to już inna sprawa.
Producentem, a także głównym kompozytorem "The Eleventh Hour", był gitarzysta Tony Clarkin, który zawsze był mózgiem zespołu, i obok Catleya, najważniejszą jego postacią. Ten charakterystyczny wizerunkowo muzyk, zawsze nosił olbrzymi kapelusz , a do tego mięsistą brodę, i nie mniejsze wąsiska. Przez co stał się maskotką zespołową, a także rozpoznawalną postacią w świecie rocka. Przyszedł jednak czas, gdy na początku lat 90-tych, Clarkin zgolił owłosienie, a i kapelusz włożył do szafy. Oznajmił to na okładce do albumu nowo wówczas wydanej płyty "Sleepwalking" (1992), na której autor okładki , namalował pokój, z różnymi gadżetami nawiązującymi do historii grupy. Widać tam także przy lustrze, opuszczony zarost Clarkina, a tuż obok jego twarz w lustrze. Z kolei kapelusz powędrował do lalki na sprężynie, która (On) trzyma dodatkowo flagę amerykańską. Z kolei flaga ta nawiązywała do kompozycji "Only In America" ze wspomnianej "Sleepwalking".

P.S. Oryginalnie "The Eleventh Hour" posiadał inną kolejność nagrań, od tego opisywanego przeze mnie powyżej. A ten właśnie opisany, to mój ideał. Został on wydany w Niemczech , przez wytwórnię Bellaphon w 1988 roku, o numerze katalogowym 288-07-114, a poniżej podaję jego kolejność nagrań:
1. HIT AND RUN
2. ONE NIGHT OF PASSION
3. THE WORD
4. YOUNG AND PRECIOUS SOULS
5. ROAD TO PARADISE
6. THE PRIZE
7. BREAKDOWN
8. THE GREAT DISASTER
9. VICIOUS COMPANIONS
10. SO FAR AWAY

a oto jak być powinno:
1. THE PRIZE
2. BREAKDOWN
3. THE GREAT DISASTER
4. VICIOUS COMPANIONS
5. SO FAR AWAY
6. HIT AND RUN
7. ONE NIGHT OF PASSION
8. THE WORD
9. YOUNG AND PRECIOUS SOULS
10. ROAD TO PARADISE

TONY CLARKIN - gitara
BOB CATLEY - śpiew
WALLY LOWE - gitara basowa
MARK STANWAY - instrumenty klawiszowe
KEX GORIN - perkusja



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl





























wtorek, 6 grudnia 2011

MAGNUM - moje płyty

Skoro już Szanowny Hubert podjął temat grupy MAGNUM, to pójdę za ciosem i pochwalę się moim zbiorem płyt tego zespołu. Daleko mi do ideału, bo powinienem mieć ,choćby dla samych okładek, szereg przeróżnych kompilacji, a także mnóstwo brakujących singli, maxi singli, .... ale i tak jestem dumny! Bowiem wszystko na czym mi naprawdę zależało, udało mi się zdobyć.
Poniżej zdjęcia tychże skarbów.

albumy winylowe
od góry: "Chase The Dragon", "The Eleventh Hour" oraz "On A Storyteller's Night"
środkowy rząd: "Magnum II", "Marauder", "Sleepwalking", "Into The Valley Of The Moonking" oraz "Goodnight L.A."
na dole: "Wings Of Heaven" oraz dwa egzemplarze "Vigilante" (ten od lewej już mocno trzeszczy)




maxi single 12" oraz single 7" - winylowe
u góry: "Start Talking Love", "It Must Have Been Love" oraz "Need A Lot Of Love"
poniżej: "Days Of No Trust" oraz "Midnight (You Won't Be Sleeping)"
i to są maxi single, a te cztery małe płytki po prawej stronie to 7" single.
Ten srebrny na górze to "Changes", a obok po prawej "Heartbroke And Busted",
poniższe dwa singielki, to: "It Must Have Been Love" oraz "Start Talking Love"



to już są kompakty.
od góry: "Keeping The Nite Light Burning" (koncert akustyczny), "Mirador" (najwspanialej dobrana kompilacja z okresu starszego), "Vigilante" oraz "Wings Of Heaven"
rząd poniżej: "The Spirit" (album koncertowy), "Goodnight L.A.", "Chapter Verse" (kompilacja + rarytasy) oraz "Sleepwalking"
jeszcze poniżej: "Rock Art", "Vintage Magnum" (koncert z 1979 r.), "Breath Of Life" oraz "Brand New Morning"
na dole: "Days Of Wonder" (koncert z 1976 r.), "The River Sessions" (koncert z 1985 r.), "Transmissions" (koncert z 1992 r.), "The Last Dance" (koncert z 1995 r.) oraz "Stronghold" (praktycznie to samo co na "The Last Dance" + 4 utwory dodatkowe)



kompaktów ciąg dalszy....
od góry, od lewej: promocyjny singiel "Like Brothers We Stand", promocyjna wersja albumu "Princess Alice And The Broken Arrow", digipakowa edycja CD+DVD płyty "Princess Alice And The Broken Arrow", promocyjna wersja "Into The Valley Of The Moonking", digipackowa edycja CD+DVD płyty  "Into The Valley Of The Moonking"
w rzędzie środkowym: "Kingdom Of Madness" , "Magnum II", "Chase The Dragon", "The Eleventh Hour" oraz "On A Storyteller's Night"
u dołu: "Wings Of Heaven Live" (koncertówka), "The Visitation", "Evolution" oraz "The Eleventh Hour" (płyta szczególna, patrz poniżej)



MAGNUM "The Eleventh Hour" - pierwsza płyta jaką w ogóle kupiłem na CD, ale nie pierwsza w ogóle. Pierwszych 10 płyt przyslała mi ze Stanów Siostrzyczka, gdy jeszcze nie miałem odtwarzacza CD. Posiada ona inny układ utworów od obecnego wydania CD, ale i także oryginalnego LP. Najgorsze jest to, że tak wrosłem w taką kolejność nagrań na płycie, że ta właściwa wydaje mi się mniej trafna.



no i przyszła pora na uboczne projekty muzyków MAGNUM
na górze grupa HARD RAIN, wspólny projekt Boba Catleya oraz Tony'ego Clarkina
od lewej: "Hard Rain", "When The Good Times Come" oraz maxi singiel "Stop Me From Lovin' You"
poniższe dwa rzędy to solowe albumy Boba Catleya
i tak, w środkowym rzędzie od lewej: "The Tower", "Live At The Gods" (official bootleg), "Legends" oraz "Middle Earth"
u dołu: "When Empires Burn", promocyjne wydanie "Spirit Of Man", standardowa edycja "Spirit Of Man" oraz "Immortal"

Do następnego spotkania
Pozdrawiam

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl