poniedziałek, 19 czerwca 2023

"NAWIEDZONE STUDIO" - program z 18 czerwca 2023 / Radio na 98,6 FM Poznań









"NAWIEDZONE STUDIO"
wydanie z 18 czerwca 2023
(
z niedzieli na poniedziałek, start godz. 22.00, a potem najlepsze granie w eterze do 2-giej w nocy)
 
98,6 FM Poznań oraz w sieci
realizacja i
prowadzenie: a.m.

 

ATOMIC ROOSTER "Death Walks Behind You" (1970) -- koncert w poznańskim "2Progi" świetny, pomimo frekwencyjnego niedoboru. Gdzie ci fani rocka? Czyżby tylko kręciły ich wysokopółkowe i stadionowe ramsztajny, jutu i redhoci? Nie warto przeoczać tych mniejszych, często zapomnianych, a tworzących historię rocka artystów, do których Atomic Rooster bez wątpienia należą. Poza tym, nasza 'Muza', w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym, wydała Atomikom składankowego winyla, więc choćby już tylko z tej racji, iż dużo go sprzedano, cząstka tych ludzi powinna stawić się na parkiecie byłego kasyna, również byłego Hotelu Polonez. Kurde blade, wkurza mnie trochę, że entuzjaści rocka nierzadko olewają koncerty artystów, którymi nie da się zaimponować na Insta bądź Fejsie. A przecież, nie ma nic w życiu piękniejszego, jak chodzenie pod wiatr. To właśnie taka postawa gwarantuje inność, integralne emocje, poznawanie świata od zaułków, nie tylko powszechnie dostępnych galerii.
- Tomorrow Night

ATOMIC ROOSTER "In Hearing Of Atomic Rooster" (1971) -- album z wokalnej epoki Pete'a Frencha, którego w miniony piątek mieliśmy w Poznaniu na wyciągnięcie dłoni. Dla mnie podniecający fakt obcowania z kimś, kogo podziwiam od nastolatka.
- Break The Ice

HOUSTON "IV" (2021) -- jako, że oto przed nami niemal boski AOR album, tym przyjemniej zaanonsować mi kolejne dzieło szwedzkich Houston, które do handlu trafi już 14 lipca. Tym razem covery. Ale nie takie oczywiste, a często zagubione klejnoty tego gatunku według gustu Hanka Erixa i jego kompanów. Tytuł "Relaunch III" i od razu wiemy, iż to trzecia konfrontacja Houston z numerami obcego autorstwa. Ta seria płyt nie zabliźnia się z osobno numerowanymi albumami tej formacji, które dostarczają materiał premierowy, jak wczorajsze "Houston IV".
- She Is The Night

FRANKE & THE KNOCKOUTS "Makin' The Point" (1984) -- na nadchodzących Houston ma pojawić się przeróbka "Outrageous", piosenki, którą mamy właśnie na tej płycie, a autorstwa Franke'a Previte'a - lidera formacji oraz jego kolegów. Ale, że ta niedawno gościła na moim paśmie, tak też spróbowałem podostrzyć Szanownych Państwa apetyt innym diamentem z tej ostatecznie obłędnej płyty, którą powinien znać każdy, niekoniecznie tylko koneser gatunku. Przypomnę, Franke Previte to nie byle kto, jest choćby współautorem potężnego hitu do "Dirty Dancing", piosenki otwierającej cały soundtrack: "(I've Had) The Time Of My Life", zaśpiewanej przez Billa Medleya do spółki z Jennifer Warnes, co także "Hungry Eyes" Erica Carmena. Oba cacka to w dużej mierze jego sprawka, więc nie ma żartów. Franke & The Knockouts to żadne słabiaki, gdyby komuś przyszło tak o nich pomyśleć. Niekiedy widuję podobne reakcje na tego typu przyblakłych sławą wykonawców. Niedobre takie kategoryzowanie, a często się z nim spotykam w mediach społecznościowych. Potem dziwią się, że niczego nie znają. No pewnie, jeśli dla kogoś sympatia do rocka wyraża się poprzez słuchanie Antyradia lub tym podobnych ściem, nie dziwmy się, iż większość z nich zamyka się w obrębie Metallik, Pidżam Porno, Kultów, Nirwan, fufajtersów, itd... Zluzujcie z tych korporacyjnych FM, muzyki jest na niejeden ocean, a takie radiostacje opierają się tylko o badania rynkowe i zależy im jedynie na reklamodawcach. Nie ma w tym krzty misji ani miłości do rocka. -- Jako smaczek wobec Franke & The Knockouts, dorzucę jeszcze do ich ogródka takie nazwisko, jak Tico Torres. Mamy go tutaj, a przecież już za chwilę dobił do Bon Jovi.
- So Cool (Nobody's Fool)

PRIDE OF LIONS "Dream Higher" (2023) -- premiera! -- najnowsze dzieło 'stada dumnych lwów' bez zaskoczeń, ale to taka formacja, która gwarancją jakości "Q". Silny, masywny śpiew Toby'ego Hitchcocka, plus lekkość kompozytorska ex-Survivor'owego Jima Peterika, to wartość najwyższa. Pride Of Lions są tak dobrzy, iż do otwarcia szampana jeszcze tylko jedno okrążenie z trzema płotkami po drodze. Chwała latom osiemdziesiątym wypływa z tego aktywnego wulkanu energii i dopracowania aranżacyjnego w każdym szczególe. Mogę tego słuchać, skakać, a jeszcze ręce ku górze. Bo to taka muzyka. Choć bywają także zapierające dech power ballady, jak wczoraj zaprezentowana "My Destiny" - widok z góry najwyższej. Zupełnie niczym nasi z okładki bohaterowie, na tle zachodzącego Słońca, a gdzieś w oddali wyłania się z chmury kontur lwiego profilu. Fajny pomysł, lubię takie smaczki.
- Dream Higher
- My Destiny

AT THE MOVIES "Movie Hits Of The 80's (The Soundtrack Of Your Life - Vol. 1)" (bez wytwórni 2020 / dla wytwórni 2022) -- Tina Turner in memoriam -- dobrze znamy tę płytę, prezentowałem ją, gdy był jej premierowy czas. Na wczoraj, spod gardła PrettyMaids'owego Ronniego Atkinsa, kapitalny wydzier do melodii z filmowego 'Mad Maxa'. Na całej płycie wokalnie przewodzi Björn Strid, jednak ten jeden numer oddał w usta Ronniego, bo nikt lepiej by Tiny nie zaśpiewał.
- We Don't Need Another Hero (Thunderdome) - {Tina Turner cover}

AC/DC "Back In Black" (1980) -- duża frajda tak bez żadnej okazji zagrać kilka minut z jednej z najukochańszych płyt życia. Ile ja się tego nasłuchałem, niepoliczalne. Przeżywałem, no i kim przy tej muzyce nie byłem. Najczęściej Brianem Johnsonem, ale i pobębniłem także, że o ślizgach po gryfie nie wspomnę. I było to w czasach, kiedy nie miałem świadomości, iż taka muzyka może osiągnąć tak niewiarygodną sprzedaż - około pięćdziesiąt milionów nośników, co czyni album drugim lub trzecim w dziejach fonografii.
- Back In Black

MICHAEL BOLTON "The Hunger" (1987) -- 14 lipca ukaże się jego nowa płyta. Tytuł "Spark Of Light". Podobno Bolton powraca do najlepszości. Oj, aż poczułem przyjemne dreszcze. Teraz tylko zależy, co uważamy u niego za najlepsze. Bo ja stawiam na lata 83-89 i wydane w tym okresie cztery albumy: "Michael Bolton", "Everybody's Crazy", wczoraj zaprezentowane we fragmentach "The Hunger" oraz genialnie, na Status Diamentu sprzedane "Soul Provider". Mało kto kojarzący głównie Boltona z potężnych ballad wie, iż ten facet przez wiele lat uprawiał AOR/melodyjnego rocka, skupiając przy sobie muzyków z Journey (Neala Schona, Randy'ego Jacksona czy Jonathana Caina), bądź gitarzystę Bruce'a Kulicka, albo uprawiającego wokale w tle Joe Lynn Turnera. Tak tak, to nie żart. I właśnie wtedy Bolton realizował kapitalne albumy. Jeśli ktoś nadal ich nie zna, niech wyobrazi sobie 'ten' głos plus klawiszowo-gitarowe tempa w duchu Journey, Survivor czy REO Speedwagon. Rewelacja! I o tym nie napiszą Państwu żadne terazrocki czy metalhammery. Dlatego szkoda forsy na tę drukowaną makulaturę. I na ludzi, którzy z rocka czynią izbę nadęcia. Mam do pozbycia się całe roczniki Tylko i Teraz Rocka, do okolic roku, góra dwóch lat wstecz. Czekam na oferty, na serio chcę odciążyć mą muzyczną norę, bo już się nie mieszczę. Zostawię sobie pierwsze lata tego pisma, kiedy jeszcze piórem władał Tomasz 'Nosferatu' Beksiński. Nadal go kocham i tylko dobrze o Nim myślę, i to się raczej nie zmieni. Reszta to szkoda czasu.
- Take A Look At My Face
- The Hunger
- You're All That I Need

LUKATHER "Bridges" (2023) -- premiera! -- niedawno Steve Lukather zagroził, że nie będzie więcej nagrywać pod szyldem Toto, może więc dlatego jego nowiuśkie "Bridges", głosem utęsknienia brzmi jak najlepsze Toto. Serio, tak dobrej płyty dawno nie było. I u nich, i u niego. Tylko osiem kawałków, z czego jeszcze krótszy total time: ledwie dwa kwadranse plus pięć minut na wypukłość menisku. Teoretycznie "Bridges" mogłoby nosić się statusem mini albumu, jednak czasy się zmieniają i obecnie coraz częściej artyści powracają do epoki Paula Anki, Elvisa Presleya czy Roya Orbisona, kiedy długograje zazwyczaj nie przekraczały granicy trzydziestu minut. To dobrze, a nawet dobrze bardzo. Zamiast przesytu, panują nutki niedojedzeń, dzięki czemu lepiej muzykę poznajemy, zaprzyjaźniamy się z nią. W zasadzie "Bridges" to jeszcze Toto z innego powodu, nie tylko muzycznego, co od ręki uchyla inicjujące całość "Far From Over" (bombowe funkowe akordy, no i, cóż za melodia!), trzymające po finałową balladę "I'll Never Know". Na razie w top dziesiątce piosenek roku. Otóż, grają tu także muzycy, których nazwiska opierają się o Toto: perkusista Simon Phillips, klawiszowiec David Paich czy wokalista Joseph Williams. Na tym nie koniec, pośród kompozytorów, panowie Randy Goodrum czy Stan Lynch. Także znamy ich z tej grupy. Pierwszy z nich, nosi się odpowiedzialnością za genialne "I'll Be Over You", z najlepszego "Fahrenheit". -- Lukather posiadł umiejętność łączenia chwytliwych melodii z prog/jazz/blues-rockowymi akordami, a przy tym ma wyobraźnię i dar do niesamowitego solówkowania. Wszystkie te cechy panują tu bez żadnych reglamentacji.
- Far From Over
- I'll Never Know

EXTREME "Six" (2023) -- płytę omówiliśmy już przed tygodniem, dlatego na wczoraj finałowa rock ballada plus wyluzowany, nieco żartobliwy kawałek "Beautiful Girls", stojący celebracją piękna kobiet. A jeszcze moment, kiedy Nuno Bettencourt puszcza oczko ku Brianowi Mayowi. Przez chwilę otrzymujemy wypisz wymaluj Queen, jak z kuriera wyciętych.
- Here's To The Losers
- Beautiful Girls

BLUE ÖYSTER CULT "The Symbol Remains" (2020) -- dużo na wczoraj Bi Ou Si, albowiem radosna wieść; Frontiers Records nabyli prawa do wydania całego zestawu koncertów, jakie BÖC odbyli we wrześniu minionego roku w Nowym Jorku z racji 50-lecia grupy. Były to trzy z rzędu wyprzedane występy, na których grupa zaprezentowała w całości pierwsze trzy albumy. To znaczy, na każdym show z osobna po jednym, plus wybrane przeboje, dlatego trzeba było być na każdym. Wspaniale będzie zatem ujrzeć na kompaktach wszystkie te parady, bo niewątpliwie mowa o swego rodzaju uroczystościach.
- Tainted Blood

BLUE ÖYSTER CULT "Fire Of Unknown Origin" (1981) -- kocham ten album, mało tego, uważam za jeden z czterech naj naj naj, w równej linii wraz z "Agents Of Fortune", "Spectres" oraz "Imaginos". I choć ten ostatni powiewa zamczyskiem Barona Von Frankensteina, o tyle "Fire Of Unknown Origin" wydaje się równie rytualny, gotycki, co i pełnym niepokojów i zaklęć dziełem. Już po okładce wiemy, że będzie diabolicznie. Oczywiście to nadal rock / hard rock, jednak na którego skrzydłach frunie przerażenie. Słucha się z gęsią skórką. Idealne granie na po północy, i tak też je zastosowałem.
- Burnin' For You
- Veteran Of The Psychic Wars
- Sole Survivor
- Vengeance (The Pact)

JUDAS PRIEST "Turbo" (1986) -- zagrane z edycji na 30-lecie albumu, a zatem odpowiedni tytuł: "Turbo 30" (2017) -- Ostatnio na moim FM 'diamenty i rdza', rzecz z repertuaru Joan Baez, która w ustach Dżudasów przekonuje mnie od mniej więcej 1978 roku, bo chyba wtedy poznałem całe "Sin After Sin". Nie spuszczam nogi z gazu i oto kolejne turbo doładowanie, zaje... fajna! płyta "Turbo", i w nosie mam, że komuś przeszkadzają syntezatory. Jeśli tak, niech zdezynfekuje się jakąś zdrową sałatką w vege restaurant, a my słuchajmy i wznośmy kielichy in the air. -- "Turbo" to jeden z albumowych topów grupy, acz fakt, jestem na punkcie Judas Priest totalnie zbzikowany i do płyty "Painkiller" kocham wszystko z pominięciem rozsądku. Pamiętam, jak na "Turbo" jechano. Że klawisze plus metal, równa się zbrodnia. Tak wszem i wobec głoszono. Obraza majestatu, albowiem w tym samym czasie elektroniki nie pożałowali też Iron Maiden, tworząc cudowne "Somewhere In Time", a dwa lata później najlepsze "Seventh Son Of A Seventh Son". Dla mnie najefektowniejsze wobec tej muzyki czasy. Metal był tak blisko popu, niemal na wyciągnięcie ręki masowego odbiorcy, a przy tym nadal kopał tyłki. I album "Turbo" doskonałym tego przykładem. Ostatecznie dobrze, że nie jest dwupłytowy, jak stało w założeniu. Tych dziewięć numerów idealnie układa się jeden po drugim, aż po "Reckless", które, ech niesamowita sprawa, miało dobić soundtracku "Top Gun", lecz Dżudasi nie uwierzyli w sukces filmu, a jednocześnie nie mieli zamiaru stracić takiej perełki z setlisty "Turbo". Wyobraźmy sobie "Reckless" obok nagrań Kenny'ego Logginsa, Steve'a Stevensa/Harolda Fatermeyera, Loverboy, Berlin czy zmarłego niedawno Larry'ego Greene'a. Ten niecodziennej urody soundtrack, byłby o jeszcze jeden koralik lepszy.
- Turbo Lover
- Hot For Love
- Reckless

STARSHIP "Love Among The Cannibals" (1989) -- Andy ciągnie temat Starship, i ktoś powie: temu jak się coś uczepi, to końca nie widać. Jest w tym ziarno prawdy. Niemniej duża przyjemność powracać do tej muzyki. Do beztroskich czasów, kiedy rządziły tylko porywające melodie, kiedy nikt nie obrzydzał nut rapem, kiedy dobry gust był podstawą egzystencji. I kiedy, choćby taki "Wild Again", lśniło na "Coctail", na kolejnym w tamtych latach zajebistym soundtracku. A spójrzcie tylko na obecne tracklisty. Jeśli nie mamy do czynienia ze ścieżką dźwiękową jakiegoś Jamesa Newtona Howarda lub Hansa Zimmera, to w sferze piosenek dziewięćdziesiąt procent rapu. Syf malaria. Z utęsknieniem wyczekuję dnia, kiedy jeden odważny sprowadzi wszystkich raperów do parteru, porozdaje miotły i niech zamiatają, co nabrudzili.
- It's Not Enough
- Wild Again

THE DOOBIE BROTHERS "Brotherhood" (1991) -- album o oczko, a może nawet dwa, słabszy od wcześniejszego "Cycles", lecz na tamtym Doobies mieli wyjątkową wenę. Nie do zatamowania. Tutaj jednak też kilka niezłych piosenek i wczoraj myślę udało się to trochę udowodnić. A już zupełnie inną kwestią, iż "Brotherehood" strasznie wkurzyło swym brakiem sukcesu włodarzy Capitol, którzy bez narady u pobliskiego ksindza zerwali z grupą kontrakt i od tego momentu listy przebojów też wypięły się na nich na dobre. My 'Nawiedzeni' wiemy jednak, jak wspaniałym albumem "Liberte". Dzieło sprzed dwóch lat.
- Dangerous
- Our Love
- Showdown
- Rollin' On

38 SPECIAL "Flashback" (1987) -- kompilacja -- wzięła mnie ochota, by zapodać w eter jedną z kompozytorskich możliwości Jima Peterika, okazjonalnie współpracującego z tymi lekkimi southern'rockowcami. Czas trochę mnie zaszachował, bo tych kawałków miało być tyciu więcej, ale cóż, czas, czas, jeszcze raz czas.
- Hold On Loosely - {oryginalnie na albumie "Wild-Eyed Southern Boys" /1981/}

DON BARNES "Ride The Storm" (2017) -- materiał z 1989 roku, niewydany jednak w przynależnej mu epoce. Kapitalny album wokalisty 38 Special, nagrany z klasowymi muzykami. Dla przykładu, we wczoraj zaprezentowanych kompozycjach, m.in. ekipa z Toto: na basie Mike Porcaro, a na perkusji jego brat Jeff. Przepadam za tą płytą (w zestawie są nawet dwie) i pamiętam, jak trudno było mi ją zdobyć. Walka o tę zdobycz, z automatu podwyższa jej doniosłość.
- Ride The Storm
- Looking For You

WINGER "Seven" (2023) -- do poduszki ponad siedem minut z najnowszych Winger. Finałowy numer, i z tego co już mi napisano, mocny akcent na tygdniową rozłąkę. Miło, milutko, zawsze dobrze trzasnąć wisienką na tak mozolnie sporządzanym torcie.
- It All Comes Back Around



"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"

Rozbiórka hotelu robotniczego obok Jowisza na Dojeździe. Kawał historii i sentyment. Zniknie bezpowrotnie.